Ostatnie wiadomości

Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 10
31
Muzycy / MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-MILES IN THE SKY
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Kwiecień 05, 2024, 20:33:01  »
MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-MILES IN THE SKY (1968)]

W drugiej połowie lat 60. muzyka rockowa przeszła gwałtowną rewolucję. Przestała być już tylko prostymi piosenkami do tańca, zaczęła nabierać znamion prawdziwej sztuki. Zmiany te dostrzegł także Miles Davis. Zachwycony brzmieniowymi eksperymentami takich gitarzystów, jak Jimi Hendrix i Eric Clapton, a także możliwościami elektrycznego instrumentarium, postanowił zaadoptować pewne elementy rocka do swojej twórczości. Począwszy od grudnia 1967 roku, zaczął wykorzystywać w swoich nagraniach elektryczne instrumenty klawiszowe, gitarę basową, a nawet gitarę elektryczną. Nowe oblicze muzyki Milesa Davisa zostało ujawnione w lipcu następnego roku, na albumie "Miles in the Sky" (tytuł jest nawiązaniem do beatlesowskiego "Lucy in the Sky with Diamonds").

W większości wypełniają go utwory zarejestrowane podczas sesji, która miała miejsce w dniach 15-17 maja 1968 roku. Wyjątek stanowi utwór "Paraphernalia" - kompozycja Wayne'a Shortera, nagrana 16 stycznia, z gościnnym udziałem gitarzysty George'a Bensona. Jego partia wpisuje się jednak w jazzowe standardy (kłania się twórczość Wesa Montgomery'ego), więc trudno w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek fuzji z rockiem (sam utwór jest jednak bardzo udany, a gitara Bensona dodaje muzyce kwintetu nowej jakości). Co innego podpisany nazwiskiem Davisa "Stuff" - pierwszy opublikowany utwór, w którym Herbie Hancock i Ron Carter grają na elektrycznych instrumentach. W połączeniu z uproszczoną warstwą rytmiczną, dodaje to utworowi nieco rockowego charakteru. Ten 17-minutowy jam to pierwsza tak odważna i udana próba połączenia jazzu i rocka, jaka została wydana na płycie. Warto też dodać, że "Stuff" jest pierwszym utworem Milesa, w który ingerował producent Teo Macero, sklejając go z kilku podejść, wzorem George'a Martina i The Beatles (do tamtej pory wszystkie utwory nagrywane były "na setkę", w kilku podejściach, po czym wybierano najlepsze).

Pozostałe dwa utwory - "Black Comedy" Tony'ego Williamsa i "Country Son" Davisa - to już w całości akustyczne granie, bliższe wcześniejszych dokonań Drugiego Wielkiego Kwintetu, choć znów zbudowane na prostszych podziałach rytmicznych. Oba utwory cechuje sporo energii i duża swoboda wykonania, jakby muzycy w ogóle nie przejmowali się ograniczeniami czasowymi płyty winylowej. "Miles in the Sky" trwa zresztą wyjątkowo długo, jak na album z tamtych czasów - niemal równe 51 minut. W tym miejscu warto wspomnieć o dziwnym rozmieszczeniu utworów - strona A trwa około pół godziny, a strona B o blisko dziesięć mniej. Uzasadnione jest to tym, że na pierwszej znalazły się utwory z elektrycznym instrumentarium, a na drugiej stricte akustyczne. Skutkuje to jednak tym, że (przynajmniej na moim wydaniu, z 1977 roku) druga strona jest wyraźnie głośniejsza od pierwszej! Wynika to ze specyfiki płyt winylowych - żeby na pojedynczej stronie zmieścić więcej niż standardowe 20 minut, trzeba nie tylko zagęścić zapis (węższy rowek), ale także ściszyć nagranie. Z drugiej strony - nic przecież nie stało na przeszkodzie, żeby ściszyć także stronę B.

"Miles in the Sky" to milowy kamień w twórczości Milesa Davisa - pojawiają się tutaj koncepcje, które trębacz rozwijał przez kolejną dekadę, przez wielu (włącznie z niżej podpisanym) uznawaną za najbardziej ekscytującą, twórczą i inspirująco w całej jego karierze. To także album ważny z perspektywy całej muzyki, bowiem nie było wcześniej tak udanego połączenia jazzu i rocka, jak w kompozycji "Stuff". Jest to jednocześnie naprawdę rewelacyjny album, na którym każdy z czterech zamieszczonych na nim utworów zachwyca wykonaniem, warstwą melodyczną i brzmieniem. Niestety, jest to także album na ogół niedoceniany, pozostający w cieniu swoich wielkich następców - "In a Silent Way" i "Bitches Brew". A przecież już tutaj pojawiło się wiele elementów, które czynią tak wspaniałymi tamte longplaye.

Paweł Pałasz

..::TRACK-LIST::..

1. Stuff 16:58
2. Paraphernalia 12:36
3. Black Comedy 7:25
4. Country Son 13:49

Bonus Tracks:
5. Black Comedy (Alternate Take) 6:23
6. Country Son (Alternate Take) 14:38

..::OBSADA::..

Miles Davis - trumpet, cornet on 'Stuff' and 'Country Son'
Wayne Shorter - tenor saxophone
Herbie Hancock - piano, electric piano on 'Stuff'
Ron Carter - bass, electric bass on 'Stuff'
Tony Williams - drums
George Benson - electric guitar on 'Paraphernalia'

https://www.youtube.com/watch?v=S6eZHnIA__A
32
Muzycy / MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-FILLES DE KILIMA
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Kwiecień 05, 2024, 20:31:22  »
MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-FILLES DE KILIMANJARO (1968)]

Eksperymentów Davisa z elektrycznym brzmieniem ciąg dalszy. Materiał zawarty na "Filles de Kilimanjaro", w całości autorstwa lidera, został zarejestrowany podczas dwóch sesji nagraniowych, w czerwcu i wrześniu 1968 roku. Pierwsza z nich, jak się wkrótce miało okazać, była ostatnią wspólną sesją Drugiego Wielkiego Kwintetu. We wrześniu Miles wszedł do studia już w nieco innym składzie - wciąż z Waynem Shorterem i Tonym Williamsem, ale bez Herbiego Hancocka i Rona Cartera, których miejsca zajęli pianista włosko-hiszpańskiego pochodzenia Chick Corea i brytyjski basista Dave Holland. Tym samym zakończył się czas stabilizacji i rozpoczął okres, w którym Miles nieustannie zmieniał współpracowników, dopasowując skład do swoich aktualnych pomysłów.

We wszystkich trzech utworach z czerwcowej sesji, Hancock i Carter grają wyłącznie na elektrycznych instrumentach. Z kolei w utworach z września, Corea gra zarównano na pianinie akustycznym, jak i elektrycznym, natomiast Holland tylko na akustycznym basie. W przeciwieństwie do poprzedniego albumu, "Miles in the Sky", na którym da się usłyszeć inspirację rockiem (przynajmniej w utworze "Stuff"), na "Filles de Kilimanjaro" elementów rockowych nie ma wcale - to po prostu elektryczny jazz. Natomiast podobnie jak na poprzedniku, dominują tu dość długie, swobodne utwory, w których muzycy mogli improwizować bez skrępowania. Nie powinno dziwić, że lepiej pod tym względem wypadają utwory z wcześniejszej sesji - w końcu zostały zarejestrowane przez bardzo dobrze zgrany skład, grający ze sobą od kilku lat. Szczególnie dobrze (a w utworze tytułowym - naprawdę porywająco) wypada tu sekcja rytmiczna Carter/Williams. Niestety, całość jest mocno zachowawcza, będąca wręcz krokiem wstecz w porównaniu z "Miles in the Sky". Longplay nie nadrabia ani szczególną ekspresją (może z wyjątkiem najkrótszego i najbardziej dynamicznego "Frelon brun", z ostrymi solówkami Davisa i Shortera), ani wciągającym klimatem (w "Mademoiselle Mabry" robi się nawet nieco nużąco; w dodatku w utworze irytuje dość banalny, wielokrotnie powtarzany klawiszowy motyw).

"Filles de Kilimanjaro" nie robi na mnie takiego wrażenia, jak albumy w całości nagrane przez Drugi Wielki Kwintet, ani jak kolejne, bardziej odważne i eksperymentalne dzieła Davisa. Wciąż jest to jednak muzyka na bardzo wysokim poziomie wykonawczym - w końcu grają tutaj jedni z najlepszych jazzowych instrumentalistów.

Paweł Pałasz

..::TRACK-LIST::..

1. Frelon Brun (Brown Hornet)
2. Tout De Suite
3. Petits Machins (Little Stuff)
4. Filles De Kilimanjaro (Girls Of Kilimanjaro)
5. Mademoiselle Mabry (Miss Mabry)

Bonus Track:
6. Tout de Suite (Alternate Take)

..::OBSADA::..

Miles Davis - trumpet
Wayne Shorter - tenor saxophone
Herbie Hancock - electric piano on 'Tout de Suite', 'Petits Machins', and 'Filles de Kilimanjaro'
Chick Corea - piano, RMI electra-piano on 'Frelon Brun' and 'Mademoiselle Mabry'
Ron Carter - electric bass on 'Tout de Suite', 'Petits Machins', and 'Filles de Kilimanjaro'
Dave Holland - double bass on 'Frelon Brun' and 'Mademoiselle Mabry'
Tony Williams - drums

https://www.youtube.com/watch?v=z4qdsdtFUMs
33
Muzycy / MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-IN A SILENT WAY
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Kwiecień 05, 2024, 20:29:07  »
MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-IN A SILENT WAY (1969)]

"In a Silent Way" to jeden z najsłynniejszych, najbardziej nowatorskich i wpływowych albumów Milesa Davisa. O ile na swoich dwóch poprzednich wydawnictwach - "Miles in the Sky" i "Filles de Kilimanjaro" - muzyk dopiero badał grunt, nieśmiało eksperymentując z elektrycznym instrumentarium, tak tutaj w końcu poszedł na całość. Kompozycje, instrumentarium, brzmienie, proces produkcyjny - wszystko znacząco odbiega od przyjętych w jazzie schematów. Nic dziwnego, że album wywołał spore kontrowersje w konserwatywnym środowisku jazzowych krytyków i słuchaczy. To, co zrobił tutaj Miles, dla ortodoksów było herezją. "In a Silent Way" został natomiast doceniony przez rockową krytykę, którą zachwycił przede wszystkim udział brytyjskiego gitarzysty Johna McLaughlina. Dziś natomiast album powszechnie uznawany jest za jedno z największych muzycznych arcydzieł. To jedno z tych wydawnictw, które w doskonałych proporcjach łączy ambitne podejście i przystępność, a zarazem łamie międzygatunkowe granice.

Davis poznał McLaughlina zaledwie dzień przed sesją nagraniową "In a Silent Way", która odbyła się 18 lutego 1969 roku. Brytyjczyk został zaproszony do Stanów przez Tony'ego Williamsa, który chciał wraz z nim i organistą Larrym Youngiem stworzyć jazzrockowe trio (tak powstał The Tony Williams Lifetime, który jeszcze w tym samym roku zadebiutował albumem "Emergency!"). Williams i McLaughlin odwiedzili Davisa w jego domu. Właśnie wtedy Miles po raz pierwszy usłyszał grę Johna i był pod takim wrażeniem, że zaproponował mu udział w zaplanowanej na następny dzień sesji. Co ciekawe, w studiu miał pojawić się także Young, jednak Williams - obawiający się straty całego swojego zespołu na rzecz Davisa - zabronił mu udziału. W rezultacie, na organach elektrycznych - nowym instrumencie w zespole Milesa - zagrał Joe Zawinul, który przyszedł do studia, ponieważ chciał zobaczyć jak zespół nagrywa kompozycję jego autorstwa, "In a Silent Way". Poza tym w sesji wzięli udział także dobrze sprawdzeni instrumentaliści: Wayne Shorter, Herbie Hancock i Chick Corea (obaj grali wyłącznie na elektrycznych pianinach), oraz Dave Holland (używający tylko kontrabasu). W ciągu jednego dnia muzycy nagrali cały materiał, który następnie został - wbrew jazzowym standardom - mocno obrobiony przez Teo Macero. Producent zmiksował materiał w taki sposób, że powstały dwie, blisko dwudziestominutowe kompozycje o formie przypominającej sonatę (tzn. składające się z trzech części: ekspozycji, przetworzenia i repryzy).

Na albumie dominuje brzmienie klawiszy (nie na darmo gra trzech klawiszowców), momentami nadające wręcz ambientowego charakteru, a także stanowiącej swego rodzaju kontrapunkt gitary. Dęciaki zdają się być bardziej wycofane, podobnie jak sekcja rytmiczna (grająca dość prosty, bardziej rockowy niż jazzowy, akompaniament). Klimat albumu jest dość wyciszony, nastrojowy, bliższy muzyki z "Kind of Blue", niż kolejnych, bardziej agresywnych albumów fusion Davisa. Nie przypadkiem nazwano go "In a Silent Way" (co najlepiej tłumaczyć jako "[granie] w cichy sposób"). Ktoś kiedyś określił go jako "cisza między dźwiękami", co w tych bardziej subtelnych fragmentach jest bardzo trafne. Lecz nie brakuje tu także bardziej dynamicznych momentów. Kompozycja ze strony A, "Shhh / Peaceful / Shhh", praktycznie w całości zbudowana jest na kontraście nastrojowych i ostrzejszych dźwięków. Z kolei kompozycja ze strony B składa się z dwóch pierwotnie niezależnych utworów, o odmiennym charakterze. Jej klamra, "In a Silent Way", to prześliczny, bardzo delikatny temat, zdominowany przez gitarę McLaughlina. Brzmi jak stworzony dla tego instrumentu, a przecież udział gitarzysty był zupełnie nieplanowany, spontaniczny. Środkowa część, "It's About That Time", jest natomiast najbardziej żywiołowym fragmentem całości, a zbudowany jest wokół prostych, bardzo chwytliwych zagrywek Hollanda (pod koniec granych unisono z McLaughlinem). Fragment ten na jakiś czas stał się obowiązkowym punktem koncertów Davisa. W obu kompozycjach zwraca uwagę fantastyczna współpraca muzyków, a także ich indywidualne popisy. To w sumie norma na albumach Milesa, ale i tak warto to za każdym razem podkreślić.

"In a Silent Way" to album doskonały w każdym względzie. Kompozycje, wykonanie, klimat, brzmienie - wszystko jest tutaj dopracowane w najdrobniejszym szczególe, choć nie brakuje też spontaniczności, która znacząco wpłynęła na charakter całości. To album, który zaciera podziały gatunkowe, a zaliczanie go do jazzu lub jazz rocka jest wyłącznie umowne. Ta muzyka może spodobać się każdemu, bez względu na to, czy słucha jazzu, rocka, bluesa, elektroniki lub muzyki poważnej, czy preferuje starą muzykę, czy nową (brzmienie jest ponadczasowe, nic się nie zestarzało). Chyba tylko najbardziej ograniczeni słuchacze, przyzwyczajeni do prymitywnej łupanki, nie znajdą tu niczego dla siebie. Jak już wspominałem we wstępie, jest to album bardzo przystępny, ale zarazem prezentujący najwyższy poziom artystyczny, jaki można spotkać w muzyce rozrywkowej.

Paweł Pałasz

..::TRACK-LIST::..

1. Shhh - Peaceful
2. In A Silent Way - It's About That Time

..::OBSADA::..

Miles Davis - trumpet
Wayne Shorter - soprano saxophone
John McLaughlin - electric guitar
Chick Corea - electric piano
Herbie Hancock - electric piano
Joe Zawinul - electric piano, organ
Dave Holland - double bass
Tony Williams - drums

https://www.youtube.com/watch?v=YHesqaMhh34
34
Zespoły / HAWKWIND - SPACE RITUAL (1973/2013) [COLLECTOR'S EDITION]
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Kwiecień 05, 2024, 00:55:58  »
HAWKWIND

Wcale nie rzadko się zdarza, że najlepszym wydawnictwem danego wykonawcy jest album koncertowy. Tak też jest w przypadku Hawkwind i "Space Ritual". Koncerty tego zespołu w latach 70 były prawdziwym audio-wizualnym przedstawieniem, z istotną rolą świateł oraz udziałem tancerek, w tym występującą przeważnie nago Stacią. Krążą też legendy na temat tego, jak to techniczni musieli przytrzymywać naćpanych muzyków, aby trzymali się w pionie. Na albumie jest, oczywiście, tylko muzyka. Ale broni się ona samodzielnie. W tamtym czasie zespół prezentował na scenie program składający się przede wszystkim z utworów pochodzących najnowszego wówczas albumu "Doremi Fasol Latido" (pomijano jedynie "The Watcher" i "One Change") oraz trzech premierowych kompozycji ("Born to Go", "Orgone Accumulator", "Upside Down"), tylko jednego starszego kawałka ("Master of the Universe" z "X in Search of Space"), a także przerywników z elektronicznymi wariacjami ("Electronic No. 1"), którym zwykle towarzyszą recytacje tekstów o tematyce S-F, stworzone przez wokalistę Roba Calverta ("The Awakening", "10 Seconds of Forever", "Welcome to the Future") lub pisarza Michaela Moorcocka ("Black Corridor", "Sonic Attack"). Tutaj za wszystkie recytacje odpowiada Calvert, jednak czasem był tak napruty, że na jego miejsce ściągano Moorcocka.

Wszystkie te utwory podczas występów były grane ciągiem, bez żadnych przerw. Na potrzeby wydania na płycie dokonano jednak pewnych koniecznych cięć i poprawek, całość składa się zresztą z fragmentów dwóch londyńskich występów z grudnia 1972 roku. Starano się jednak jak najlepiej oddać program i charakter ówczesnych koncertów. Otrzymujemy tu zatem trwający blisko półtora godziny psychodeliczny jam, o jeszcze bardziej transowym charakterze i kosmicznej atmosferze, niż w nagraniach studyjnych. Na pierwszy plan wysuwają się hipnotyczne partie basu Lemmy'ego, którym towarzyszą zgiełkliwe partie gitary i (sporadycznie) saksofonu lub fletu, elektroniczne piski i szmery prymitywnych generatorów własnej konstrukcji, a także intensywna gra perkusisty. Kawałki z "Doremi Fasol Latido" bardzo zyskują w tych wersjach, nie tracąc nic ze swojej energii, a zyskując jeszcze większej swobody. Trochę więcej w nich też polotu, a mniej znanej z pierwowzorów toporności. Zespół nie kombinuje specjalnie w aranżacjach, z jednym wyjątkiem - "Down Through the Night" z akustycznego kawałka przerodził się w czadowy numer, co jednak wyszło mu tylko na dobre. Bardzo udanie prezentują się też wszystkie nowe kompozycje. Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić, to do partii wokalnych, które na ogół nie są zbyt dobre, na granicy fałszu, a i nie bardzo potrzebne w takiej muzyce. Trochę za dużo też tutaj tych wspomnianych na wstępie przerywników.

"Space Ritual" faktycznie przypomina jakieś kosmiczne, psychodeliczne misterium. Jest to o tyle ciekawe, że klimat jest tutaj budowany nie za pomocą tworzenia nastrojowego, uduchowionego grania, lecz typowo rockowego, surowego łojenia. Nie jest to muzyka szczególnie ambitna i bardzo, a do tego wręcz przeciętna pod względem technicznym, ale nadrabia kreatywnością, umiejętnością jak najlepszego wykorzystania swoich umiejętności i nieporywaniem się na granie ponad te możliwości, a tym samym całkowicie bezpretensjonalna. Właśnie tutaj ta hawkwindowa mieszanka hard rocka i psychodelii nabrała najciekawszego kształtu, bo i tego typu granie najlepiej sprawdza się właśnie podczas koncertów, gdy muzycy mogli grać bez żadnych ograniczeń.

Paweł Pałasz

..::TRACK-LIST::..

CD 1:
1. Earth Calling 1:44
2. Born To Go 9:55
3. Down Through The Night 6:17
4. The Awakening 1:34
5. Lord Of Light 7:17
6. Black Corridor 1:51
7. Space Is Deep 8:12
8. Electronic No. 1 2:32
9. Orgone Accumulator 9:56
10. Upside Down 2:43
11. 10 Seconds Of Forever 2:05
12. Brainstorm 13:46

CD 2:
1. 7 By 7 6:05
2. Sonic Attack 2:53
3. Time We Left This World Today 5:42
4. Master Of The Universe 7:40
5. Welcome To The Future 2:49
6. You Shouldn't Do That 10:38

Bonus Tracks:
7. Orgone Accumulator (Alternate nights performance) 8:50
8. Time We Left This World Today (Alternate nights performance) 13:22
9. You Shouldn't Do That (Alternate nights performance) 6:42

..::OBSADA::..

Dave Brock - guitar; vocals (tracks 2, 3, 5, 7, 10, 13, 15)
Nik Turner - saxophone, flute; vocals (tracks 2, 19, 20)
Lemmy (Ian Kilmister) - bass guitar; vocals (tracks 6, 7, 13, 15)
Dik Mik (Michael Davies) - audio generator, electronics
Del Dettmar - synthesizer
Simon King - drums
Robert 'Bob' Calvert - poetry, vocals ('poet and swazzle' on the album credits) (tracks 4, 6, 9, 11, 14)
Stacia - dancer and visual artist


https://www.youtube.com/watch?v=QAlw83pm0NY
35
Muzycy / VARIOUS ARTISTS - NORWID/OD. NOWA (2022)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 28, 2024, 00:06:23  »
VARIOUS ARTISTS

Płyta jest zapisem niezwykłego koncertu, który odbył się 15 listopada 2021 roku w Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie dla upamiętnienia 200. rocznicy urodzin Cypriana Norwida.

Wybrane do interpretacji wiersze pochodzą w większości z Vade-mecum, zbioru uważanego za jedno z najważniejszych dzieł poety.
Premierowe kompozycje uzupełniają utwory wykonywane niegdyś przez Czesława Niemena.

..::TRACK-LIST::..

1. Miłosz Wośko z zespołem - Intro (0:59)
2. Gaba Kulka - Marionetki (4:00)
3. Kuba Więcek i Meek Oh Why? - Początek Broszury politycznej (3:24)
4. Baasch - Jesień (4:53)
5. Kuba Stankiewicz, Jacek Kotlarski - Cenzor-krytyk (5:37)
6. Renata Przemyk - Królestwo (5:08)
7. Tomek Makowiecki, Józef Skrzek - W Weronie (4:28)
8. SBB - Pielgrzym (8:33)
9. Joanna Duda Trio, Hanna Łubieńska - Larwa (4:37)
10. Baasch, Kacperczyk - Ty mnie do pieśni pokornej nie wołaj (3:07)
11. Gaba Kulka - Czemu nie w chórze (4:00)
12. EABS, Apostolis Anthimos - Bema Pamięci Żałobny Rapsod (12:39)

..::OBSADA::..

Zespół Miłosza Wośko (1-2,6-7, 11):
Miłosz Wośko - piano, keyboard
Marta Huget-Skiba - violin
Joanna Urbańska-Mikszta - cello
Tomasz Ziętek - trumpet
Tomasz Duda - saxophone
Dariusz Sprawka - trombone, tuba
Anna Pasič - harp
Alicja Kieruzalska - basson
Jan Krzeszowiec - flute
Jakub Duda - guitar
Paweł Dobrowolski - drums (oraZ 8)
Maksymilian Mucha - bass guitar (oraz 8-9)

Goście:
Gaba Kulka - vocal (2,11)
Mikołaj Kubicki - vocal, trumpet (3)
Kuba Więcek - saxophone (3)
Bartosz Schmidt - vocal (4,10)
Robert Alabrudziński - synthesizers (4,10)
Alek Żurkowski - drums (4,10)
Jacek Kotlarski - vocal (5)
Kuba Stankiewicz - piano (5)
Renata Przemyk - vocal(6)
Tomasz Makowiecki - vocal(7)
Józef Skrzek - vocal (7), keyboards (7,8)
Apostolis Anthimos - guitar (8,12)
Marek Pędziwiatr - piano, keyboards (12)
Olaf Węgier - saxophone (12)
Marcin Rak - drums (12)
Jakub Kurek - trumpet (12)
Paweł Stachowiak - bass guitar, synthesizers(12)
Hanna Łubieńska - vocal (9)
Joanna Duda - piano, electronics (9)
Michał Bryndal - drums (9)
Maciej Kacperczyk - vocal, guitar (10)
Paweł Kacperczyk - percussion (10)

https://www.youtube.com/watch?v=wdz3rFT-kog
36
Zespoły / THE BEATLES - AT THE HOLLYWOOD BOWL (2014)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 17, 2024, 15:06:22  »
THE BEATLES

Bardzo gustownie wydany, limitowany do 500 egzemplarzy fan-klubowy CD, zawierający trzynaście nagrań z wydanego w 1977 roku, oficjalnego winylu zmiksowanego przez George'a Martina.
Dodatkowo dołączono czternaście nagrań z tych samych trzech koncertów. Wbrew obiegowej opinii, jest to kawał świetnego grania z zupełnie dobrym dźwiękiem.
Moim zdaniem 'Help' brzmi lepiej niż w studio... Bonusy brzmią niemal doskonale. Materiał ten brzmi lepiej (a z pewnością inaczej) niż oficjalna edycja, z zaledwie czterema bonusami, z końca 2016.
Pozycja 'bardzo' obowiązkowa!!!

1. Twist And Shout
2. She's A Woman
3. Dizzy Miss Lizzy
4. Ticket To Ride
5. Can't Buy Me Love
6. Things We Said Today
7. Roll Over Beethoven
8. Boys
9. A Hard Day's Night
10. Help!
11. All My Loving
12. She Loves You
13. Long Tall Sally

Bonus Tracks:
14. Baby's In Black [1996 George Martin Mix]
15. Twist And Shout
16. You Can't Do That
17. Can't Buy Me Love
18. If I Fell
19. I Want To Hold Your Hande
20. A Hard Day's Night
21. Baby's In Black
22. I Feel Fine
23. Ticket To Ride
24. Everybody's Trying To Be My Baby
25. I Wanna Be Your Man
26. Help!
27. I'm Down

Recorded live at the Hollywood Bowl, Los Angeles, CA. on 23rd August 1964, 29th August 1965 and 30th August 1965.
Tracks 1-13 taken from the original LP Live At The Hollywood Bowl released in May 1977 on Parlophone Records.

https://www.youtube.com/watch?v=doNiQwK9HHM
37
Zespoły / LED ZEPPELIN - LIVE IN PARIS 1969 (2013)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 17, 2024, 14:21:28  »
LED ZEPPELIN

Fanklubowy CD zawierający genialny, trwający 78 minut koncert doskonałej jakości - zarejestrowany w paryskiej Olimpii w październiku 1969 roku - tuż przed wydaniem drugiego albumu. Jakość dźwięku jest idealna bo pochodzi ponoć z oryginalnej taśmy-matki.

Uwaga! W czerwcu ten materiał ukazał się w oficjalnej formie jako 71-minutowy dodatkowy dysk dodany do rocznicowej wersji "deluxe" pierwszego albumu. Oczywiście zachęcam do kupna dwupłytowej wersji Warnera, ale warto wiedzieć, że oficjalna wersja została nieco pocięta (trwa 71 minut), ponadto "How Many More Times" został skrócony o całe 11 minut - czyli o połowę, natomiast w zamian dodano "Moby Dick"...

Tak czy inaczej - ten CD posiada na froncie piękną okładkę (znaną z wartej 500 euro, austriackiej edycji LP "Led Zeppelin II") oraz kilka świetnych zdjęć z epoki! Z pewnością jest to wyborny dodatek do oficjalnej wersji debiutu!!!

W czerwcu 2014 r. ukazała się rocznicowa reedycja pierwszej płyty Led Zeppelin zawierająca zremasterowany oryginalny album z 1969 r. oraz, w wersji „deluxe”, drugi dodatkowy dysk z genialnym 71-minutowym koncertem zarejestrowanym w słynnej paryskiej „Olimpii” w dniu 10 października 1969r.

Tak się złożyło, że kilka miesięcy wcześniej stałem się posiadaczem fanclubowego, wydanego w minimalnym nakładzie CD, tego samego, trwającego tutaj 78 minut(!) koncertu w doskonałej jakości dźwięku pt. „Live In Paris 1969„.

Koncert był częścią krótkiego wypadu zespołu do Europy (Holandia i Francja), gdzie w dniach 3 – 12 października dali cztery występy. Była to forma promocji dla mającej ukazać się 22 października drugiej ich płyty, choć prawda jest taka, że z nowego krążka Led Zeppelin zagrali tylko dwa utwory: „Heartbreaker” i „Moby Dick”.

Czym różni się wersja fanclubowa od tej oficjalnej, zamieszczonej na „Led Zeppelin l” z 2014 r ?

Układ utworów jest niemal identyczny, poza jednym ważnym wyjątkiem. W fanclubowej edycji „How Many Times” trwa 23 minuty(!), natomiast wersja Warnera została skrócona o całe 11 minut (a więc o połowę), w zamian dając „Moby Dick”.

„Live In Paris 1969” posiada też piękną okładkę znaną z … austriackiej edycji LP „Led Zeppelin ll„, a w środku zamieszczono kilka świetnych zdjęć zespołu z tego okresu.

Być może w tym miejscu można by się zastanowić i zadać pytanie: którą z tych płyt należałoby mieć w swojej kolekcji?

Ja nie miałem wątpliwości i mój wybór był jednoznaczny: mam je obie!

Zibi

1. Good Times Bad Times / Communication Breakdown   3:46
2. I Can't Quit You Baby   7:06
3. Heartbreaker   4:27
4. Dazed And Confused   15:15
5. White Summer / Black Mountain Side   12:11
6. You Shook Me   11:50
7. How Many More Times   23:05

Recorded live at the Olympia, Paris, France on 10th October 1969.
Soundboard recording.

https://www.youtube.com/watch?v=7ALaPLN4p3M
38
Zespoły / MULK - DWA (2023)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 17, 2024, 14:09:18  »
MULK - DWA

'Jebać homofobów, transfobów, tych, co słabszych dręczyć lubią. Jebać faszystowskie świnie, to i tak trwa już za długo. [...]
Jebać księży pedofili i mnie też jebać, bo nie jestem bez winy.'

Do opisu zawartości płyty można podejść na dwa sposoby. Pierwszy jest niby łatwiejszy, opiera się na spontanicznych skojarzeniach ze współczesną sceną muzyczną, co jednak w efekcie wywołuje lekkie zamieszanie, ponieważ każdy może tu dojrzeć nieco inne zespoły głośnego rocka alternatywnego, w zależności od tego jakiej piosenki słuchamy. Zestawmy ze sobą chociażby: „Gruz300”, „4:33 A.M.”, „Wszędzie naraz” i „Wilk”. No i jaki wspólny mianownik? Tu nie ma kurczowego trzymania się stylistycznego „czegoś”. Oczywiście, zespół ma swój charakter, ale dobrze się czuje w tworzeniu muzyki, a nie stylu. Dlatego drugi sposób wydaje się nieco bardziej trafny, chociaż jest bardziej na okrętkę i wymaga sięgnięcia wstecz o jakieś 50-55 lat. Innymi słowy - tak mogłaby wyglądać współczesna wersja sceny Canterbury. Jakbyśmy nie spojrzeli, mamy tu już cztery ważne składniki - polskojęzyczny głośny rock eksperymentalny. A resztę zwyczajnie trzeba przesłuchać samemu, bo wychodzi nam troszkę w stylu słynnego zappowskiego (swoją drogą pewnie Frank by nie pogardził tym graniem) „tańczenia na temat architektury”.

Odczucia podczas słuchania, siłą rzeczy, będą różne, natomiast nie można odmówić kapeli piekielnie mocnej osobowości, co powoduje, że zespół nie jest przezroczysty. Podkreśla to również stanowcza warstwa tekstowa, która z racji konkretnych postulatów nie przypadnie każdemu do gustu, na całe szczęście.

Całość, mimo wspomnianej różnorodności, brzmi konsekwentnie, nie wybija słuchacza, wręcz ciągnie za sobą, ale nie wierci przy tym uszu chorymi alikwotami. Tworzy puszysty druciany kłębek dźwięków, melodii i słów.

W tym wszystkim kotłuje nasz perkusyjny amant (mùlk z kaszebe) Łukasz Kumański. I nie ma co owijać – wykonuje piekielnie dobrą robotę! Odczucia w odniesieniu do jego gry są niesamowicie ciekawe. Z jednej strony trzyma wszystko w ryzach, z drugiej jednak odnosi się wrażenie, że gdzieś tam sobie wybiega na sekundkę. Tu niby rozpędza się do kotłowaniny, by za chwilę zrobić salto… w bok. Do tego bardzo czujne podkręcanie atmosfery chwili. Granie niekonwencjonalne, niedzisiejsze, ma w sobie dużo z industrialnego bębnienia lat 90, ale nie jest to bębnienie archaiczne. Brzmienie organiczne, przestrzenne. Suche bębny, dobrze korespondują z soczystą blacharką. 

Wrażenia z jazdy: Spójna dawka głośnego polskojęzycznego rocka eksperymentalnego w szerokim instrumentarium i zakresie emocji. Solidne wykonanie i produkcja. Bardzo dobre granie do mniejszych klubów z rozwodnionym piwem, skraplającym się potem na ścianach i wlepkami w kiblu. W tych trzech przypadkach jest to komplement, ponieważ przypomina to piękne czasy koncertowych emocji, radości z tego co się dzieje na scenie, kiedy to nikt nie myślał o tym, by oglądać muzyków przez durny ekran telefonu.

Odcinki specjalne: Jest tego sporo, więc wskażmy tylko kilka. Bardzo fajne groove’iące wejście w „Gruz300”, a zaraz po nim zakręcony niczym kapela Gong „O.K. Doomer”, przyjemne skakanie emocjami w „Wszędzie naraz” i rewelacyjny rozjazd w drugiej części „4:33 A.M.”.

Maciej Nowak

Przy pierwszym albumie dało się nieco przypiłować puzzlom zęby i ułożyć obrazek Mùlk jako zespołu czerpiącego z alternatywnego country, bluesa i innych odmian amerykańskiego folku spowitych odrobiną mroku; przy drugim można stępić cały pilnik, a i tak żaden element nie będzie chciał się połączyć z innym. Jakimś jednak sposobem kiedy porzuci się próby odtworzenia szablonu, wszystko samo zaczyna się układać w spójną całość.

Po zestawieniu afroamerykańskich spiritualsów z black metalem przez Zeal & Ardor, emo z jazzem przez Nu Jazz czy wszystkiego ze wszystkim w hyperpopie, przeskakiwanie pomiędzy skrajnościami samo w sobie stało się odrębną estetyką, uwielbianą przez internet, bo dokładnie pokrywającą się z jego sympatią do wyrazistych skrajności. "Dwa" nie jest jednak koniunkturalną odpowiedzią na trend, bo chociaż - wzorem ulubionej metody analizy Anthony'ego Fantano (w internecie naczelnego kreatora gustów muzycznych) - dałoby się rozkładać utwór po utworze na najdrobniejsze składniki, siłą tego materiału jest spójność wbrew licznym gatunkowym powiązaniom, jakie namnażają się w myślach w trakcie przesłuchiwania go.

Można się głowić, ile jest w "K.O." z którego post-punkowego zespołu z ubiegłego stulecia spośród tych o wścieklejszym usposobieniu, zanim saksofon Jørgena Munkeby'ego wtrąci się i zastąpi skojarzenia freejazzową solówką (najwyraźniej wolny duch udzielił się także jemu, bo z Shining często odgrywa dłuższe dźwięki, nastawione na nastrój, a tutaj bliżej mu do punkowych wcieleń Johna Zorna). Można post-punkowego rodowodu szukać również w "O.K.Doomer", tyle że tego współczesnego, zahaczającego o rock progresywny i jazz, obszernie stosującego śpiewomowę, ale ani u Black Midi, ani u Black Country, New Road nie znajdzie się równie zgrabnych melodii.

Można szukać w pamięci progmetalowego rytmu, do którego równe liczenie byłoby tak samo trudne, jak w "4 33 A.M.", nieprzypadkowo nawiązującym w tytule do Johna Cage'a, jednego z największych orędowników przekraczania barier w grze na perkusji w historii muzyki (albo można posłuchać jedynego albumu nieodżałowanego Proghma-C, gdzie Łukasz Kumański gra w tym meshuggowym stylu przez cały czas), ale zanim wyklaruje się jakakolwiek nazwa, bulgot basu i równe, niemalże marszowe uderzenia w bębny zabierają myśli w kompletnie innym kierunku.

Można "Psa" z gościnnym udziałem Artificialice żenić z Republiką okresu "Nieustannego tanga" i bardziej groove'owym Killing Joke z "Pandemonium", ale nie dojdzie się do żadnych jednoznacznych wniosków przed wejściem przekreślających poszlaki wysokich dźwięków syntezatora - przypominających funky worm - i melorecytowanym, potężnym fragmentem: Jebać homofobów, transfobów, tych, co słabszych dręczyć lubią. Jebać faszystowskie świnie, to i tak trwa już za długo. [...] Jebać księży pedofili i mnie też jebać, bo nie jestem bez winy.

Można "Wszędzie naraz" sparować z Kazikiem Na Żywo i z zaskoczeniem odkryć, że po industrialowym outrze bardziej sensowne wydaje się zestawienie z Ho99o9. Można też ze zdumieniem wsłuchiwać się w gotowy radiowy przebój w postaci zamykającego album "Wilka" (tym razem saksofonowe solo przypomina INXS), ale kiedy po czterdziestu minutach przychodzi chwila refleksji nad całym albumem, a nie nad jego poszczególnymi składnikami, okazuje się, że nic tutaj nie zgrzyta, nie ściera się, nie odznacza kontrastami. Każde skojarzenie, jakie przyjdzie na myśl natychmiast zostaje wrzucone do tygla i dokładnie wymieszane z pozostałymi, a rezultat to muzyka przede wszystkim gorączkowa. Czasami pełna wzburzenia, czasami pełna obaw, a czasami naznaczona obydwoma naraz, bo kiedy Piotr Gibner śpiewa w "K.O.": Nawet ja mam lęki, chociaż jestem twardy, komunikat uderza w bardziej niejednoznaczny ton, niż dowolne gatunkowe odniesienie, jakie na "Dwa" da się odszyfrować.

Być może gdyby do tytułu albumu dopisać tysiące dwudziesty trzeci, byłaby to najlepsza wskazówka, co do jego zawartości. Emocje współdzielone w minionym roku przez wiele osób - wyartykułowane w autentyczny sposób, bez odhaczania obowiązkowych tematów z podręcznika do wyrachowanego tokenizmu - dodają mu refleksyjnego charakteru, ale poddanie się im nie jest obowiązkowe. Jak się wciągnąć na przykład w "Piotrka", potrafi poruszyć i prowokować do wstawiania własnego imienia w ten sam cudzysłów; jeżeli pozostawić go w tle, rozbuja hipnotyzującą partią basu, wokół której orbitują wszystkie inne dźwięki. Cały ten sprzeciw trzydziestoparo- i czterdziestoparolatków, którzy mają do powiedzenia więcej niż fuck the system z jednej strony i więcej niż do you feel like you're irrelevant? z drugiej, nie wydaje się dążyć do zmieniania świata, nie wydaje się wzywać do budowania wspólnoty gotowej do stawienia czoła złu. Nie ma we wkurzeniu Mùlk niczego romantycznego, "Dwa" to przyziemny wyraz niezgody na kierunek, w jakim brnie ludzkość i najsilniej będzie rezonować z innymi już wkurzonymi osobami, które poza gniewem, mają też rachunki do zapłacenia i obiad do ugotowania.

Soundrive

K.O.
Gruz300
O.K. Doomer
4:33 A.M.
Piotrek
Pies
Wszędzie naraz
Wilk

https://www.youtube.com/watch?v=cDpyCGW5OxY
39
Zespoły / MULK - I (2019)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 17, 2024, 14:05:39  »
MULK

Miejsce, w które prowadzą Panowie z debiutującego właśnie składu Mùlk, to pustkowie nad jeziorem, tuż za dudniącym miastem. To ten kawałek cichej plaży za jazgotliwym zlotem rodzin z dziećmi, albo zimne przestrzenie w górach, gdzieś obok turystycznego, często uczęszczanego szlaku. Świeży, pachnący alternatywą album I to dobrze skrojone piosenki, które ze swoją przebojowością powinny okazać się komercyjnym sukcesem, ale w opozycji do wszystkiego, co trendy, jazzy i cool na polskim poletku muzyki popularnej, obok. Z jednej strony pomysłowo i zadziornie, lirycznie z polotem i napięciem, które utrzymuje się od początku do końca, z drugiej bardzo po polsku, z echami wszystkiego, co znane, ale bez konkretnego źródła, i z brzmieniem na poziomie światowym. Nie słucham muzyki z radia. Nie lubię teledysków z telewizora. Nie znoszę list przebojów. Nie wymienię ulubionych, influencerskich portali internetowych stricte ukierunkowanych na muzykę nową, nieszablonową. Jak piszą Panowie Mùlk na swoim fanpejdżu, cytując Zappę, “pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze“. Pokusiłam się jednak o parę słów, bo nie tego się po I spodziewałam i to jest właśnie najlepsze w całym tym bałaganie. Debiut Mùlk warto zarejestrować, teraz, obok.

Mùlk to wynik fajnego przetasowania na trójmiejskiej scenie muzycznej i przede wszystkim solidne podstawy całego przedsięwzięcia. Skład zespołu tworzą zaprzyjaźnieni muzycy z fundamentem Moose the Tramp. Ciekawostką może być fakt, że perkusista Łukasz “Kuman” Kumański ponownie spotyka się Piotrem “Bolo” Gibnerem, z którym pracował przecież w genialnej Proghmie-C (wywiad do poczytania tu) lata temu, zanim Gibner zdecydował o zaprzestaniu romansów z muzyką tak zwaną ciężką. Kuman oprócz czarów na perkusji i aranżów zajął się również produkcją, dodatkowo o miksy i mastering zadbał Adam Toczko, klimat do czerwoności podkręcił wokalnie Bolo, a instrumentalnie fantastyczni goście krążka I. A na przykład w utworze Huk, jednym z bardziej dynamicznych i porywających, na saksofonie wjeżdża jak rycerz na koniu Michał Jan Ciesielski (Quantum Trio), a towarzyszy mu wiernie giermek Weno Winter (Sautrus) na harmonijce. A w singlowym Milion gościnnie na trąbce udziela się Dawid Lipka i na gitarze Marcin Gałązka (Tymon & The Transistors). Rzeczony utwór warto skonfrontować zresztą z obrazem (poniżej), mam na myśli rewelacyjny czarno-biały klip, który opracował Bartosz Hervy (blindead). Zaś jeśli linia melodyczna z czymś ma się kojarzyć, to inklinacje wiodą do… czołówki “Janosika“. Nie kłamię, tak było. Mało tego, tekst jest przejmujący, mnie osobiście głęboko dotykający, wyśpiewany cholernie emocjonalnie, momentami niemal histerycznie. Ta maniera wokalna Gibnera przekonała mnie dopiero przy odsłuchu całej płyty, bowiem po prezentacji numeru Bies, który ukazał się rok temu jako singiel zapowiadający, zastanawiałam się, czy w takiej stylistyce nie będzie przeszarżowania. Bezpodstawnie. Zróżnicowanie oczywiście się pojawia, a nawet nerwy. Cudownie denerwuje i wzrusza Fallin’, anglojęzyczna ballada z pięknym, “madrugadowym” sznytem. Jeszcze gorzej z emocjami przy Trolltundze, z którym miałam problem – po kij ten dziwny vocoder w zwrotce, co to za tekst (chcę być twoją Trolltungą, tungą, tungą), do tego pozornie prosta melodia, bluesowe zacięcie, a potem śpiewam pod nosem cały refren i okazuje się, że wszystko się ze sobą zgadza. Dajcie spokój, Panowie. Tu nie jest prosto, trzeba pomyśleć, przyjrzeć się całości. Na zamknięcie albumu jeszcze jedna niespodzianka, cover Neny 99 Luftballons, którego nie chciałam lubić tak jak oryginału, ale ostatecznie nie udało się przez posępny klimat i znów brzmienie, którego – mówiąc językiem młodzieżowym – tylko dzban nie doceni.

Dużo tu dobrego, pomysłowo skleconego i spójnego. Nie wszystko od razu musi się podobać, nie wszystko od razu zaskoczy. Ani to country, ani blues, ani folk – może wszystko razem w dobrych proporcjach. Może gdzieś słychać ślady popowej rytmiki, może w kliku miejscach rockowy szpon (pazura brak, sorry, nie ten kaliber na szczęście), ale na pewno czuć melancholijny i mocny w wymowie przekaz, szczególnie dzięki szczegółowemu dopracowaniu i emocjom wypełniającym każdą kompozycję. Złoty środek w tym ambarasie został moim zdaniem osiągnięty. To są niby ładne, zgrabne piosenki, jednak niosą treść i muzyczną, i liryczną, których wcale nie tak łatwo doświadczyć, szczególnie dziś, w zalewie nowości. Nie mogę i nieszczególnie chcę umiejscawiać Mùlk koło znanych kolegów z rodzimej wytwórni Mystic Production, pod skrzydłami której ukazała się płyta I. Ja sobie usiądę trochę dalej z Panami z Mùlk i pomącę z nimi wodę. Niech mieszają. W tym miejscu na pustkowiu, obok.

Ocena: 9/10 (Joanna Pietrzak)

Debiutujący gdański Mulk nazwę zaczerpnął z języka kaszubskiego, a słowo to oznacza ukochaną osobę. Zespół wyłonił się z formacji Moose The Tramp, po dołączeniu do jej składu znanego z Proghma-C perkusisty Łukasza Kumańskiego.

Materiał został nagrany w niewielkim drewnianym domku pośród kaszubskich lasów, co nasuwa pewne skojarzenia z Big Thief i ich znakomitym krążkiem "U.F.O.F.". Muzycznie to jednak zupełnie inny świat. Mulk penetrują zdecydowanie bardziej rockowe rejony, najbliżej im do Jacka White'a.

W rock'n'rollowym utworze "Trolltunga" przesterowana gitara brzmi niemal identycznie jak u tego amerykańskiego muzyka. Mocne rockowe brzmienie z ciekawie wkomponowaną partią saksofonu ma "Huk".

Zupełnie inaczej, niemal folkowo zabrzmiał niesiony przez transowy rytm "Szaman". Anglojęzyczna ballada "Falin" to tylko przerywnik, bo zaraz po niej następuje zwariowany blues "Bies" z przesterowanym histerycznym wokalem, harmonijką i podkręconym brzmieniem. Tu znowu kłania się Jack White.

Zmiany tempa i nastroju towarzyszą progresywnemu "Molochowi". Na koniec zespół przypomniał słynny cover "99 Luftballons" niemieckiej popowej wokalistki Neny, który w wykonaniu Mulk zabrzmiał jak połączenie Toola z Rammsteinem. Mocna rzecz!

Grzegorz Dusza

1. Szaman
2. Huk
3. Trolltunga
4. Fallin’
5. Bies
6. Milion
7. Moloch
8. 99Luftballons

https://www.youtube.com/watch?v=mrkpeRg5apE
40
Zespoły / DŻAMBLE - W NOC I W DZIEŃ (2024)
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Techminator dnia Marzec 14, 2024, 16:21:44  »
DŻAMBLE

Taką płytę udaje się nam zaprezentować raz na kilka lat i kto wie może jest to już ostatnie tego typu wydawnictwo w historii Kameleon Records.

O możliwość jej wydania walczyliśmy bardzo długo, ale wreszcie udało się.

Na potrójnym CD znalazł się KOMPLET nagrań legendarnych Dżambli z lat 1969-1972.

Album zawiera wszystkie nagrania radiowe, telewizyjne i koncertowe zarejestrowane w tym okresie.

Pominięto jedynie 9 utworów, które wypełniły longplay Wołanie o słońce nad światem (wszystkie one są zawarte w zestawie ale w wersjach radiowych).

Całość uporządkowana, profesjonalnie opisana i skatalogowana.

Spokojnie można zapomnieć wszelkich bałaganiarskich składankach, jakie trafiały na rynek przez lata.

Absolutny mus dla wielbicieli polskiego rocka i jazzu oraz kolekcjonerów i badaczy naszej muzyki sprzed lat.

Poza kompletem nagrań radiowych (m.in. poszukiwane w wersji CD: Mercy, Mercy, Mercy, czy Słońce nad My-Lai), album zawiera:

- niepublikowane cykle piosenek okolicznościowych, zarejestrowanych dla potrzeb programów: Ekran z Bratkiem i Szabla i rapier.

- pięć coverów zachodnich standardów z 1971 (m.in. The Shadow of Your Smile i Feelin’ Alright?)

- sekcję nagrań koncertowych z kompletnymi rejestracjami występów zespołu z: Opola 1969, Jazz Jamboree 1969 i Jazz nad Odrą 1971 (specjalne, nowe zgranie z oryginalnych taśm Radia Wrocław)

Wspaniale prezentują się również uzupełniające całość trzy nagrania wykonane przez reaktywowanych Dżambli w 1990 roku na żywo, w programie TVP – tym razem w pełnym stereo.

Muzyka zespołu z tego okresu to wyjątkowe połączenie przepełnionych poezją klimatów krakowskich z rockiem, jazzem rhythm and bluesem i muzyką klasyczną.

Materiał został zremasterowany wprost z taśm matek i brzmi wybornie.

Całość została opakowana w naprawdę fantastycznie wyglądający, rozkładany poczwórnie digipack.

Dodatkowo otrzymujemy 20-stronicową, ilustrowaną książeczkę (rzadkie zdjęcia, skany memorabiliów) z bogatym esejem na temat historii i twórczości zespołu, który powstał w oparciu o wywiad z Marianem Pawlikiem przeprowadzony specjalnie dla potrzeb tego wydawnictwa.

CD 1 - Nagrania radiowe z lat 1969-1970:
1. Chciałbyś się zabawić   2:25
2. W noc i dzień   2:38
3. Wymyśliłem ciebie   3:07
4. Opuść moje sny   2:58
5. Pozwól mi   5:59
6. Wpatrzeni w siebie   2:56
7. Mercy, Mercy, Mercy   4:19
8. Drogi nie odnajdę   5:15
9. Sami   2:49
10. Za parę dźwięków (with Studio Jazzowe Polskiego Radia-orchestra & Jan 'Ptaszyn' Wróblewski-conductor)   4:07
11. Nieobecność (with Włodzimierz Nahorny-alto saxophone, Studio Jazzowe Polskiego Radia-orchestra, Jan 'Ptaszyn' Wróblewski-conductor)   3:58
12. Masz przewrócone w głowie   3:15
13. Naga rzeka (with Janusz Muniak-flute)   4:31
14. Wołanie o słońce nad światem   10:17
15. Dziewczyna, w którą wierzę   5:02
16. Hej, pomóżcie ludzie   2:37
17. Muszę mieć dziewczynę   3:13
18. Szczęście nosi twoje imię (with Janusz Muniak-flute,saxophone)   3:17
19. Święto strachów   5:21

CD 2 - Nagrania radiowe i telewizyjne z lat 1970-1972:
1. Nekrologi   2:58
2. Zakochani staruszkowie   3:22
3. Słońce nad My-Lai   3:36
4. Piesn dokerów w Luandzie   5:20
5. Strzelecki kurek   2:21
6. Dom Matejki   2:03
7. Królewski łup   1:45
8. Hejnał Mariacki   1:25
9. Kopalnia soli   2:06
10. Świąteczny rynek   2:32
11. Kopernik w Krakowie   2:34
12. The Shadow of Your Smile   3:56
13. Feelin’ Alright ?   4:04
14. Ramblin’ on My Mind   2:21
15. Who Knows What Tomorrow May Bring   3:22
16. Nie masz też tu nad jednego   2:14
17. Zabiegał pod Przemyśl Szwedowi   1:32
18. Jakim sposobem sprawa taka   1:16
19. A to teraz Czarnecki kasztelan Kijowski   0:44
20. Zabiegał po Przemyśl Szwedów (wersja instrumentalna)   1:38
21. Ramblin’ on My Mind (wersja telewizyjna) with Marek Bliziński-guitar
 5:46

Dodatek specjalny-nagrania TVP Kraków z 1990 roku:
22. Wymyśliłem Ciebie (with Grzegorz Schneider-drums)   2:51
23. Szczęście twoje nosi imie (with Grzegorz Schneider-drums)   3:28
24. As Time Goes By (with Grzegorz Schneider-drums)   4:58


CD 3 - Nagrania koncertowe z lat 1969-1971:
1. Pluton piechoty zmechanizowanej w natarciu wzmocnionej kompanią ciężkich karabinów maszynowych (Opole 1969)   3:33
2. Wymyśliłem ciebie (Opole 1969)   3:02
3. Sami (Opole 1969)   3:14
4. Otyły jegomość (Opole 1969)   2:00
5. Pozwól mi (Jazz Jamboree 1969)   9:32
6. Wołanie o słońce nad światem (Jazz Jamboree 1969) with Michał Urbaniak-alto saxophone,tenor saxophone   11:47
7. Pieśń dokerów w Luandzie (Jazz nad Odrą 1971) with Janusz Stefański-percussion   14:57
8. Feelin’ Alright ? (Jazz nad Odrą 1971)   6:22
9 Wołanie o słońce nad światem (Jazz nad Odrą 1971)   11:13

https://www.youtube.com/watch?v=kMVPnV812-I
Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 10