Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Techminator

Strony: [1] 2 3 ... 62
1
BILL BRUFORD'S EARTHWORKS - BILL BRUFORD'S EARTHWORKS COMPLETE (2019) [LIVE IN SANTIAGO (2002)]

After the dissolution of KING CRIMSON (80's edition), Bill BRUFORD recruited sax player Iaian Ballamy, keyboardist, horn and trumpet player Django Bates and acoustic bass player Mick Hutton to form EARTHWORKS - a perfect platform to showcase his true passion: jazz. Apart from BRUFORD, EARTHWORKS's latest incarnation featured Tim Garland on sax, flute and bass clarinet, Steve Hamilton on piano and Mark Hodgson on bass. The band is credited with six studio albums, two live cd's and one compilation disk.

BRUFORD himself considers their first album (the eponymous 1987 "Earthworks") one of the highlights of his career and perhaps rightly so. Even though it is very much a product of the jazz genre, the eclecticism of influences including world music elements, the varied structures and moods of the compositions, and the dynamic musicianship make this as progressive an album as one can get. With "The Sound of Surprise" released in 2001, however, the band seems to have ditched electronic sound sculptures in favour of a more traditional jazz kit; as a result, the music reaches an almost cool, hard-bop and old-school fusion, not unlike what post-boppers were doing before BRUFORD joined YES in 1968. This album, along with the subsequent studio release "The Sound of Surprise" in 2001, isn't exactly cutting edge or innovative but still quite likeable.

If you don't like jazz, stay away from this band. If you do, their first studio album comes highly recommended. If you want to hear BRUFORD and the boys hit on all cylinders, you can't go wrong with their 1994 "Stamping Ground - Live" album.

Po rozwiązaniu KING CRIMSON (edycja z lat 80.), Bill BRUFORD zwerbował saksofonistę Iaiana Ballamy'ego, klawiszowca, trębacza i waltornistę Django Batesa oraz basistę akustycznego Micka Huttona, aby utworzyć EARTHWORKS - idealną platformę do zaprezentowania swojej prawdziwej pasji: jazzu. Oprócz BRUFORD, w najnowszej inkarnacji EARTHWORKS wystąpili Tim Garland na saksofonie, flecie i klarnecie basowym, Steve Hamilton na pianinie i Mark Hodgson na basie. Zespół ma na swoim koncie sześć albumów studyjnych, dwa koncertowe CD i jedną płytę kompilacyjną.

Sam BRUFORD uważa ich pierwszy album (tytułowy „Earthworks” z 1987 r.) za jeden z najważniejszych momentów swojej kariery i być może słusznie. Mimo że jest to w dużej mierze produkt gatunku jazzowego, eklektyzm wpływów, w tym elementów muzyki świata, zróżnicowane struktury i nastroje kompozycji oraz dynamiczna muzykalność sprawiają, że jest to tak progresywny album, jak to tylko możliwe. Jednak wraz z wydaniem „The Sound of Surprise” w 2001 roku zespół wydaje się porzucać elektroniczne rzeźby dźwiękowe na rzecz bardziej tradycyjnego zestawu jazzowego; w rezultacie muzyka osiąga niemal chłodny, hard-bopowy i oldschoolowy fuzję, nie inaczej niż to, co robili post-bopperzy, zanim BRUFORD dołączył do YES w 1968 roku. Ten album, wraz z późniejszym wydaniem studyjnym „The Sound of Surprise” w 2001 roku, nie jest dokładnie nowatorski ani innowacyjny, ale nadal całkiem przyjemny.

Jeśli nie lubisz jazzu, trzymaj się z daleka od tego zespołu. Jeśli lubisz, ich pierwszy album studyjny jest wysoce zalecany. Jeśli chcesz usłyszeć BRUFORD'A i chłopaków grających na najwyższych obrotach, koniecznie sięgnij po ich album „Stamping Ground - Live” z 1994 roku.

..::TRACK-LIST::..

Live In Santiago:
1. Turn And Return 2:48
2. Revel Without A Pause 8:24
3. Bajo Del Sol 8:18
4. Modern Folk 6:14
5. Come To Dust 8:05
6. Triplicity 8:22
7. Seems Like A Lifetime Ago Pt. 1 2:42
8. One Of A Kind 8:05
9. The Wooden Man Sings And The Stone Woman Dances 7:49
10. Beelzebub 3:41
11. Footloose And Fancy Free 7:13

..::OBSADA::..

Saxophone [Saxophones], Bass Clarinet - Tim Garland
Acoustic Bass - Mark Hodgson
Drums - Bill Bruford
Keyboards - Steve Hamilton

https://www.youtube.com/watch?v=KOPmFmpZbRM

2
Zespoły / HYPNOS 69 - THE INTRIGUE OF PERCEPTION (2004)
« dnia: Grudnia 19, 2024, 00:14:18  »
HYPNOS 69 - THE INTRIGUE OF PERCEPTION (2004)

A Belgian act from Diest, originally started as Starfish back in 1994, found by guitarist/singer Steve Houtmeyers, bassist/keyboardist Tom Vanlaer and drummer Dave Houtmeyers.The next year they changed their name to Hypnos 69 and debuted in 2000 with a 10'' vinyl EP, followed two years later by the full-length work ''Timeline traveller''.The next year, with new member Steven Marx on sax and keyboards, they released ''Promise of a new moon'', both albums were issued on Rocknrollradio and are good examples of Heavy/Psychedelic Rock.Hypnos 69 then signed with the German record label ElektroHasch and in 2004 comes the third album of the group ''The intrigue of perception'', recorded in April/May 2004 at Artsound Studio in Houthalen.
On this third work Hypnos 69 had fully transformed to a Heavy/Psych/Prog Rock group, splitting their sound between modern Prog ala PORCUPINE TREE and vintage inspirations, including KING CRIMSON, MARSUPILAMI and VAN DER GRAAF GENERATOR.Their sound still included lots of abstract, jamming parts with a strong psychedelic flavor, but their horizons had fully opened with the addition of Steven Marx, who strengthened their sound with his competitive keyboard work and his frenetic sax introductions.Low tempo jamming solos, jazzy vibes and hypnotic grooves are basic ingredients of their music, which is now also led by huge Mellotron waves, smooth electric pianos and haunting sax lines similar to DAVID JACKSON's work or even DIDIER MALHERBE's of GONG fame.This way Hypnos 69's musicianship obtains an obscure, slightly dark and fairly adventurous contrast with plenty of instrumental madness contained.These elements appear mostly in the longer tracks, which alternate between narcotic moves and heavier tones, the shorter ones are straighter, mostly with powerful guitar parts, even reminding a bit of KANSAS or URIAH HEEP'S more accesible material.However you shouldn't get fooled by the length of the last track ''Absent Friends'', which lasts for about 5 minutes, followed by 20 minutes of silence, in a really dull choice by the group.

File along other Retro-influenced Psych/Prog groups like ASTRA, DIAGONAL or CRANIUM PIE.And definitely interesting music for most of the way.Recommened.

Belgijski zespół z Diest, pierwotnie założony w 1994 roku pod nazwą Starfish, założony przez gitarzystę/wokalistę Steve'a Houtmeyersa, basistę/klawiszowca Toma Vanlaera i perkusistę Dave'a Houtmeyersa. W następnym roku zmienili nazwę na Hypnos 69 i zadebiutowali w 2000 roku 10-calową winylową EP-ką, po której dwa lata później wydali pełnometrażowy album „Timeline traveller”. W następnym roku, z nowym członkiem Stevenem Marxem na saksofonie i klawiszach, wydali „Promise of a new moon”, oba albumy zostały wydane w Rocknrollradio i są dobrymi przykładami ciężkiego/psychodelicznego rocka. Hypnos 69 podpisał następnie kontrakt z niemiecką wytwórnią płytową ElektroHasch, a w 2004 roku ukazuje się trzeci album grupy „The intrigue of perception”, nagrany w kwietniu/maju 2004 roku w Artsound Studio w Houthalen. W tym trzecim utworze Hypnos 69 całkowicie przekształcił się w grupę Heavy/Psych/Prog Rock, dzieląc swoje brzmienie pomiędzy nowoczesnym Prog ala PORCUPINE TREE i inspiracjami vintage, w tym KING CRIMSON, MARSUPILAMI i VAN DER GRAAF GENERATOR. Ich brzmienie nadal zawierało wiele abstrakcyjnych, jammowanych części z silnym psychodelicznym posmakiem, ale ich horyzonty zostały w pełni otwarte po dołączeniu Stevena Marxa, który wzmocnił ich brzmienie swoją konkurencyjną grą na klawiszach i frenetycznymi wejściami saksofonu. Jamowe solówki w wolnym tempie, jazzowe wibracje i hipnotyczne groove'y to podstawowe składniki ich muzyki, która jest teraz prowadzona również przez potężne fale Mellotronu, gładkie pianina elektryczne i hipnotyzujące linie saksofonu podobne do twórczości DAVIDA JACKSONA, a nawet DIDIER MALHERBE'A, sławnego z GONGU. W ten sposób muzykalność Hypnos 69 uzyskuje niejasny, nieco mroczny i dość awanturniczy kontrast z mnóstwem instrumentalnych szaleństwo. Te elementy pojawiają się głównie w dłuższych utworach, które naprzemiennie przeplatają się z narkotycznymi ruchami i cięższymi tonami, krótsze są bardziej proste, głównie z mocnymi partiami gitary, przypominającymi nawet trochę bardziej przystępny materiał KANSAS lub URIAH HEEP. Jednak nie daj się zwieść długości ostatniego utworu ''Absent Friends'', który trwa około 5 minut, po czym następuje 20 minut ciszy, w naprawdę nudnym wyborze grupy.

Dołącz do innych grup psych/prog z wpływami retro, takich jak ASTRA, DIAGONAL lub CRANIUM PIE. I zdecydowanie interesująca muzyka przez większość drogi. Polecane.

apps79

..::TRACK-LIST::..

1. The Endless Void 07:47
2. Good Sinner - Bad Saint 09:55
3. Third Nature 06:27
4. Twisting the Knife 04:20

The Intrigue of Perception:
5. Islands on the Sun 03:02
6. The Next Level 04:38
7. Castle in the Sky 07:26

8. Absent Friends 25:24

..::OBSADA::..

Steve Houtmeyers - electric & acoustic guitars, vocals, theremin, space echo
Tom Vanlaer - bass, Moog Taurus, Hammond, Fender Rhodes
Dave Houtmeyers - drums, percussion, timpanis, glockenspiel, KorgMS20, MS50, SQ10
Steven Marx - tenor & bariton saxophone, Fender Rhodes, Hammond, mellotron, clarinet

https://www.youtube.com/watch?v=yyYC56c3zdU

3
Muzycy / MIECZYSŁAW KOSZ - DEBIUT. JAZZ JAMBOREE '67+'68 (2024)
« dnia: Grudnia 19, 2024, 00:10:53  »
MIECZYSŁAW KOSZ - DEBIUT. JAZZ JAMBOREE '67+'68 (2024)

Postać Mieczysława Kosza, niewidomego pianisty, który miał szansę zaistnieć na scenie jazzowej na przestrzeni zaledwie kilku lat, wciąż przyciąga uwagę słuchaczy i muzyków. Jego koncerty pamiętają już tylko najstarsi, płyt jak dotąd ukazało się niewiele, zatem każde wydawnictwo z materiałem nieznanym bądź zapomnianym, staje się wydarzeniem.

I jest nim z pewnością nowy album Polskiego Radia z zapisem dwu występów pianisty, zarejestrowanych w Sali Kameralnej (1967) i Sali Koncertowej (1968) Filharmonii Narodowej w ramach festiwali Jazz Jamboree.

Kosz grał standardy (Israel, Summertime, Yesterdays), parafrazę chopinowskiego Preludium c-moll oraz trzy kompozycje własne (Złudzenie, Sygnały, Wspomnienie, Bajka). Nie krył wówczas fascynacji stylem i poetyką Billa Evansa, co znajdowało wyraz m.in. w narracji, sposobie prowadzenia frazy, harmonii i może przede wszystkim w jakości dźwięku. Głównie w standardach, które w tamtych latach stanowiły dla każdego pianisty jazzowego repertuar obowiązkowy.

Ale równie intrygujące i dla wielu słuchaczy najciekawsze są kompozycje Kosza, w których daje upust swojej wyobraźni i swoim emocjom. Rozpięte niekiedy na szerokim łuku, zwiastowały kierunek, w jakim mógł podążyć w przyszłości. Potwierdzają to słowa pianisty, przytoczone w opisie płyty: "Lubię utwory o charakterze monumentalnym. Takie utwory, z dużym zróżnicowaniem dynamicznym i bogactwem środków artykulacyjnych chciałbym komponować w przyszłości".

Los nie pozwolił mu zrealizować tych planów, ale sam kierunek, w którym podążał, a który możemy dziś kojarzyć choćby ze szkołą późnego Ahmada Jamala, zaowocował w twórczości następnego pokolenia polskich pianistów jazzowych. Ten album powinien znaleźć się na półkach wielu słuchaczy, niekoniecznie znawców jazzu.

..::TRACK-LIST::..

Nagrano w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej w Warszawie 13. października 1967 roku
1. Israel (John Carisi)
2. Preludium c-moll op. 28 (Fryderyk Chopin)
3. Złudzenie (Mieczysław Kosz)
4. Summertime (George Gershwin, Ira Gershwin)

Nagrano w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej w Warszawie 19. października 1968 roku.
5. Sygnały (Mieczysław Kosz)
6. Wspomnienie (Mieczysław Kosz)
7. Yesterdays (Jerome Kern, Otto Harbach)
8. Bajka (Mieczysław Kosz)

..::OBSADA::..

Mieczysław Kosz - fortepian
Janusz Kozłowski - kontrabas
Sergiusz Perkowski - perkusja

https://www.youtube.com/watch?v=7I4AvCjGCjE[/i]]https://www.youtube.com/watch?v=7I4AvCjGCjE

4
Muzycy / LECH JANERKA - PIOSENKI (1989/2024) [SACD HYBRID]
« dnia: Grudnia 19, 2024, 00:08:25  »
LECH JANERKA - PIOSENKI (1989/2024) [SACD HYBRID]

Limitowana edycja albumu Lecha Janerki „Piosenki” (SACD Hybrid) wydana w limitowanym nakładzie, w cyklu „Polskie Nagrania catalogue selections”. Jest to pierwsza w Polsce edycja tej płyty zrealizowana w formacie SACD (Super Audio Compact Disc).

"Piosenki" zostały zarejestrowane w 1987 roku. To drugi solowy album Lecha Janerki - ikony polskiej sceny muzycznej, wprowadza nas w świat, w którym szarość codzienności spotyka się z eksplozją twórczej energii. Pamiętasz ponury Wrocław z tamtych lat? A może zgiełk kolorowego Krakowa, w którym Janerka nagrywał album? Oto niezwykła muzyczna historia, która zaczęła się od nocnej improwizacji i trwa w ponadczasowych piosenkach!
Album jest eksplozją emocji od hipnotyzujących melodii po energetyczne utwory, każdy kawałek to odrębna historia. Wśród przebojów znajdują się: „Niewalczyk”, „Paragwaj” i wiele innych ważnych dla polskiej muzyki rockowej utworów. W książeczce edycji znajduje się obszerny tekst odsłaniający kulisy powstania albumu.

Pierwszy raz w Polsce klasyka polskiej muzyki rozrywkowej ukazuje się na nośniku SACD. Cykl zawiera najważniejsze płyty z katalogu Polskich Nagrań, które zostały na nowo zremasterowane i wydane z niespotykaną dotąd starannością w formacie SACD. Wybór tego formatu jest ukłonem w stronę audiofilów.

Reedycja najważniejszych płyt w formacie SACD, ze względu na dostępność archiwów Polskich Nagrań w postaci analogowych taśm matek, jest naturalnym wyborem umożliwiającym najdoskonalsze zbliżenie się albumów do analogowego oryginału wynosząc je na niespotykany dotąd na polskim rynku muzycznym poziom.
W celu zapewnienia pełnej zgodności ze standardowymi odtwarzaczami płyt CD, niniejszy seria SACD została wykonana jako hybrydowa i zawiera dodatkową warstwę danych w formacie CD Audio, czytaną przez wszystkie odtwarzacze CD. Częstotliwość próbkowania strumienia danych DSD wykorzystywanego na płytach SACD jest 64 razy wyższa niż na płycie audio CD i wynosi 2,824MHz.

..::TRACK-LIST::..

1. Bomb 3:20
2. Bądźmy Dziećmi 3:07
3. 6 Dni Tygodnia 4:15
4. Wszyscy Inteligentni Mężczyźni Idą Do Wywiadu 2:02
5. Paragwaj 4:56
6. Jutro Będę W N.Y. (Z Tobą) 1:30
7. Bez Kolacji 3:20
8. Niewalczyk 3:33
9. Piosenki Wigilijne 3:28
10. Leniwie Lecąc (Piosenka Dla Martina R.) 3:50
11. Piosenka Dla Żywych 4:30
12. Urodziny 0:59

..::OBSADA::..

Vocals, Bass Guitar, Guitar - Lech Janerka
Guitar - Krzysztof Pociecha
Keyboards, Choir - Janusz Grzywacz
Cello - Bożena Janerka

https://www.youtube.com/watch?v=5-ffzuwsXJI

5
Muzycy / JOHNNY CASH - THE FABULOUS JOHNNY CASH (1958/2014)
« dnia: Grudnia 18, 2024, 23:26:37  »
JOHNNY CASH - THE FABULOUS JOHNNY CASH (1958/2014)

The Fabulous Johnny Cash is the second studio album by American country singer Johnny Cash and his first to be released by Columbia Records. The album was released on November 3, 1958, not long after Cash's departure from Sun Records.

The album features five tracks written by Cash and backing vocal performances by The Jordanaires (who at this time were also regulars on Elvis Presley's recording sessions for RCA Records). Overall, even though the album is only 29 minutes in length, it is considered one of Cash's most cohesive pieces. This is largely because his sessions with Columbia were completed over a two-month period. That is greatly reduced when compared to the year by year sessions by Sun Records.

The Fabulous Johnny Cash to drugi album studyjny amerykańskiego piosenkarza country Johnny'ego Casha i pierwszy wydany przez Columbia Records. Album został wydany 3 listopada 1958 roku, niedługo po odejściu Casha z Sun Records.

Album zawiera pięć utworów napisanych przez Casha i wokale wspierające The Jordanaires (którzy w tym czasie byli również stałymi uczestnikami sesji nagraniowych Elvisa Presleya dla RCA Records). Ogólnie rzecz biorąc, mimo że album ma tylko 29 minut, jest uważany za jeden z najbardziej spójnych utworów Casha. Wynika to głównie z faktu, że jego sesje z Columbia trwały dwa miesiące. To znacznie mniej w porównaniu z sesjami Sun Records z roku na rok.

..::TRACK-LIST::..

1. Run Softly Blue River
2. Frankie's Man Johnny
3. That's All Over
4. The Troubador
5. One More Ride
6. That's Enough
7. I Still Miss Someone
8. Don't Take Your Guns to Town
9. I'd Rather Die Young
10. Pickin' Time
11. Shepherd of My Heart
12. Supper Time

13. The Story of a Broken Heart (1960 - Bonus Track)

..::OBSADA::..

Johnny Cash - lead vocals, acoustic rhythm guitar
The Jordanaires - background vocals
Luther Perkins - lead guitar
Marshall Grant - bass
Marvin Hughes - piano
Morris Palmer - drums
Buddy Harman - drums on 'Supper Time'
Don Helms - steel guitar

https://www.youtube.com/watch?v=IO8ZvkzYhiE

6
Muzycy / JOHNNY CASH - HYMNS BY JOHNNY CASH (1959/2014)
« dnia: Grudnia 18, 2024, 23:23:47  »
JOHNNY CASH - HYMNS BY JOHNNY CASH (1959/2014)

In this inspiring collection, Johnny Cash turns his attention from the popular songs that have made him one of the brightest stars of today to the simpler songs of faith and devotion, presenting a program that combines religious feeling with music in splendid fashion. There are many fine hymns to choose from, and sometimes the old favorites are too often chosen, at the expense of the excellent new religious songs being written every day. For this program, Johnny Cash has chosen a few old favorites and some splendid new creations, including several he composed himself.

Johnny Cash, in fact, began his remarkable career as a composer, jotting down musical ideas that occurred to him. He started out in his home town of Dyess, Arkansas, singing with his friends and in church, and, after the army, attended radio school. It was there that his interest in music really flowered, and he began to take his pastime seriously. As last he gathered together a few of his songs and started to call on record companies, and within a short time was signed not only as a composer but as a performer as well. His first four songs were all big hits, as were several subsequent numbers, and his records shot to the top of the best-seller lists. He joined the cast of the Grand Ole Op’ry, working with such stars as Marty Robbins, Carl Perkins and Ray Price, and then, with a movie career in the offing, moved to Hollywood, where he lives today, with his wife and three small daughters.

Here he is heard in his selection of hymns, singing them reverently and fervently, and investing them with deep meaning. Among the songs are It Was Jesus, formerly called Who Was It and the ever-moving Swing Low, Sweet Chariot, sung in his own arrangement. The hymns which he himself has written included It was Jesus, Are All the Children In (written with Oliver Greene), The Old Account, I Called Him (written with E. Roy Cash, Sr.), He’ll Be a Friend and Lead Me, Father. No one can listen to Johnny Cash singing these hymns, or the others in this program, without sensing at once the warm blend of artistry and sincerity that has so quickly made him a star, and no one can listen without sharing in that sincerity.

W tej inspirującej kolekcji Johnny Cash zwraca uwagę od popularnych piosenek, które uczyniły go jedną z najjaśniejszych gwiazd współczesności, na prostsze piosenki o wierze i oddaniu, prezentując program, który łączy uczucia religijne z muzyką w wspaniały sposób. Jest wiele wspaniałych hymnów do wyboru, a czasami zbyt często wybierane są stare ulubione utwory, kosztem doskonałych nowych pieśni religijnych pisanych każdego dnia. Do tego programu Johnny Cash wybrał kilka starych ulubionych utworów i kilka wspaniałych nowych utworów, w tym kilka, które sam skomponował.

Johnny Cash rozpoczął swoją niezwykłą karierę jako kompozytor, zapisując pomysły muzyczne, które przychodziły mu do głowy. Zaczynał w swoim rodzinnym mieście Dyess w Arkansas, śpiewając z przyjaciółmi i w kościele, a po wojsku uczęszczał do szkoły radiowej. To tam jego zainteresowanie muzyką naprawdę rozkwitło i zaczął traktować swoje hobby poważnie. Jako ostatni zebrał kilka swoich piosenek i zaczął dzwonić do wytwórni płytowych, a w krótkim czasie został podpisany nie tylko jako kompozytor, ale także jako wykonawca. Jego pierwsze cztery piosenki były wielkimi hitami, podobnie jak kilka kolejnych, a jego płyty znalazły się na szczycie list bestsellerów. Dołączył do obsady Grand Ole Op’ry, współpracując z takimi gwiazdami jak Marty Robbins, Carl Perkins i Ray Price, a następnie, mając na horyzoncie karierę filmową, przeniósł się do Hollywood, gdzie mieszka do dziś, z żoną i trzema małymi córkami.

Tutaj można go usłyszeć w jego wyborze hymnów, śpiewających je z czcią i żarliwością, nadając im głębokie znaczenie. Wśród piosenek znajdują się It Was Jesus, dawniej nazywany Who Was It i wiecznie poruszający Swing Low, Sweet Chariot, śpiewany w jego własnej aranżacji. Hymny, które sam napisał, to m.in. It Was Jesus, Are All the Children In (napisane z Oliverem Greene), The Old Account, I Called Him (napisane z E. Royem Cashem Sr.), He’ll Be a Friend and Lead Me, Father. Nikt nie może słuchać Johnny'ego Casha śpiewającego te hymny ani inne w tym programie, nie odczuwając natychmiast ciepłego połączenia artyzmu i szczerości, które tak szybko uczyniły go gwiazdą. Nikt nie może słuchać bez dzielenia tej szczerości.

..::TRACK-LIST::..

1. It Was Jesus
2. I Saw a Man
3. Are All the Children In
4. The Old Account
5. Lead Me Gently Home
6. Swing Low Sweet Chariot
7. Snow in His Hair
8. Lead Me Father
9. I Call Him
10. These Things Shall Pass
11. He'll Be a Friend
12. God Will

13. I Got Stripes (1959 - Bonus Track)

..::OBSADA::..

Johnny Cash - vocals, rhythm guitar
Luther Perkins - lead guitar
Don Helms - steel guitar
Marshall Grant - bass
Marvin Hughes - piano
Buddy Harman - drums
Morris Palmer - drums on 'Lead Me Father'
The Jordanaires - backing vocals

https://www.youtube.com/watch?v=7y-NPJhZGhE

7
Zespoły / THE REPLACEMENTS - TIM (1985/2012)
« dnia: Grudnia 18, 2024, 23:19:37  »
THE REPLACEMENTS - TIM (1985/2012)

Prężność amerykańskiego przemysłu rozrywkowego nie polega, jak się wydaje, na ekspansywności, ale na stabilności. Jeżeli brytyjska muzyka targana jest rewolucyjnymi burzami czy nękana suszami stagnacji (ot, choćby teraz) to Jankesi niewzruszenie utrzymują się na wysokim poziomie. A co ciekawe, ten stale wysoki poziom trzymają twórcy muzyki niezależnej. Amerykanie udowadniają, że tak jak potrafią hodować wielkich czarnoskórych koszykarzy, tak również potrafią wynajdywać zdolnych artystów. W USA indie nie jest pustym terminem. Tam "indie" oznacza konkretne wytwórnie, konkretny rynek, konkretnych odbiorców. Muzyk wchodząc na ten rynek, niejako zgadza się na ograniczoną sprzedaż płyt, na niewielką promocję czy na ustaloną liczbę słuchaczy (są wyjątki, jak choćby Bright Eyes). Brytyjczycy chlubią się, że na tamtejszych listach Coldplay czy Doves rywalizują z gwiazdami R'n'B. Zgoda, ale jednocześnie zespoły takie jak South czy Six By Seven mają problemy z wydaniem płyt. Dostępność do brytyjskiej alternatywy i warunki, jakie mają młode kapele na Wyspach są nieporównywalne do tego co dzieje się w Stanach. Że dryg do muzyki masowej Amerykanie mają, udowadniali już w latach 60. (popatrzmy choćby na sukces Motown). Natomiast źródeł obecnej artystycznej pozycji ruchu "indie" za oceanem należałoby upatrywać w latach 80.

Kiedy Brytyjczycy na początku lat 80. wyraźnie próbowali łapać oddech po zadyszce, wywołanej niesamowitym tempem narzuconym przez punk i nową falę, w Ameryce obrodziło w nowe kapele, dosłownie od Atlantyku po Pacyfik. Na zachodzie amerykański punk zyskiwał hardcorowe oblicze (Dead Kennedys, Black Flag), na wschodzie grało agresywne Minor Threat czy ambitne Mission Of Burma. Miejsca dla siebie szukali również Meat Puppets, Dinosaur Jr., Minutemen i wreszcie giganci z Athens, czyli R.E.M. I właśnie z tym zespołem o miano największych tamtych czasów rywalizować będą dwie kapele z miasta, o którym powiedział jeden z komentatorów, że kojarzone jest jedynie z Kevinem Garnettem. Mowa oczywiście o Minneapolis, gdzie w 1979 doszło do założenia dwóch wspaniałych formacji: Husker Du i The Replacements. Ci pierwsi szybo zyskali pozycję kultowej grupy, choć popularnością nigdy Stipe'owi nie dorównali (co zresztą nie było wykonalne, mówimy przecież o jednej z najsłynniejszych grup w historii). The Replacements też zresztą nie, ale przez dwanaście lat działalności zdołali zapisać się na stałe w pamięci amerykańskich fanów.

Zespół początkowo nazwany The Impediments (nazwę zmieniono po incydencie, kiedy kapelę wyrzucono z jednego z pubów, w którym grali) powstał, gdy do grupy tworzonej przez Boba i Tommy'ego Stinsonów oraz Chrisa Marsa dołączył wokalista Paul Westerberg. Początkowe próby nie były zbyt udane i pierwszy, w pełni jeszcze hardrockowy album, można śmiało pominąć. Drugi album zdradzał już pewien niewątpliwy talent, jakim dysponowali The Replacements. "Hootenanny" jednak obok świetnego "Willpower" zawierało raczej wątpliwej jakości "Mr Whirly" (pastisz The Beatles polegający na połączeniu "Strawberry Fields Forever" oraz "Oh, Darling"). I tak nadszedł orwellowski rok 1984. Świat wyglądał już wtedy inaczej. W Anglii wszyscy zachwycali się The Smiths, "Rolling Stone" uznał istnienie alternatywy i przyznał "Murmur" R.E.M. tytuł najlepszego albumu 1983, no i Husker Du wydali przełomowe "Zen Arcade". Replacements nie mogli być gorsi. "Let It Be" było szokiem. Po dwóch mocno przeciętnych krążkach, Westerberg z kolegami wydali arcydzieło, awansujące ich z dnia na dzień do ekstraklasy. Nie było mowy już o hardcore'owym bezładzie czy pokracznych próbach stworzenia chwytliwej melodii. Na "Let It Be" grało wszystko. Z jednej strony było "Seen Your Video" - bezkompromisowa gitarowa jazda uwieńczona krzykiem bliższym tradycjom emo, z drugiej ballada "Androgynous" oparta o pijacki fortepian Westerberga. A po środku kilka wymiataczy jak niesamowicie melodyjne "I Will Dare", "My Favorite Thing" czy "Unsatisfied".

Replacements byli na fali wznoszącej i nie mogło to umknąć uwadze szefom wytwórni Sire. W 1985 podpisali oni kontrakt z zespołem z Minneapollis i tak pierwszy album dla większej wytwórni miał stać się faktem. Początkowo producentem "Tim" miał być Alex Chilton (ostatecznie został nim Tommy Ederlyi), eks-lider Big Star i idol Westerberga (na kolejnej płycie ukaże się nawet utwór zatytułowany "Alex Chilton"!). Big Star to zespół w Polsce znany co najwyżej dzięki This Mortal Coil, które na "It'll End In Tears" umieściło dwa covery ze wspaniałej płyty "Third/Sister Lovers". A niesłusznie, bowiem wpływ tej klasycznej kapeli na amerykańską scenę niezależną, w tym na The Replacements i R.E.M. jest porównywalny z wpływem The Byrds czy The Beach Boys.

Już otwierający "Tim" "Hold My Life" zdradza, jaką drogę obrali The Replacements. Chwytliwy, wyrazisty refren, ale przede wszystkim wygładzone brzmienie. Niektórzy właśnie w brzmieniu widzą przewagę "Let It Be". Ale to złagodzenie, szczególnie perkusji zdaje sie być usprawiedliwione ambicjami Westerberga, który coraz bardziej zaczyna dominować w zespole. Tekst odgrywa niebagatelna rolę - Paul śpiewa o bezradności: And hold my life until I'm ready to use it/ Hold my life because I just might lose it. Połączone z mocną, wychodzącą na pierwszy plan gitarą idealnie trafiał w zapotrzebowanie. Stało się jasne, że pełnię władzy ma już Westerberg, który skomponował 10 z 11 piosenek na albumie. Także nastepne "I'll Buy" czy "Kiss Me On The Bus", kolejny z przebojów kapeli. Bardzo naiwny, bardzo romantyczny kawałek nie miał już wiele wspólnego z tradycjami punkowej sceny Minneapolis. Bliższy był raczej Big Star z utworów typu "Thank Your Friends". Trzeba sobie powiedzieć, że Replacements nie byli nigdy eksperymentatorami, nie posiadali też inwencji melodycznej na miarę R.E.M. Dysponowali jednak niezwykłym talentem do tworzenia prostych, ale trafnych motywów i takich też tekstów. Na pewno sławy zespołowi dodawała otoczka wytworzona wokół grupy. Replacements znani byli z pijaństwa, niszczenia lokali i tego typu wybryków. Jednak ta bezkompromisowość nie ujawniała się w muzyce i "Tim" z powodzeniem mógł być grany w amerykańskich radiostacjach college'owych.

Właśnie termin college rock jest najczęściej używany w odniesieniu do bohaterów naszej recenzji. Lata osiemdziesiąte to złoty czas dla rozgłośni uniwersyteckich. Wtedy to fale radiowe zapełniają przeboje niezależnych zespołów. Są to zazwyczaj piosenki, które mają taki potencjał popowy, że śmiało mogłyby konkurować z hitami mainstreamowymi, jednocześnie ich artystyczny poziom jest zazwyczaj wiele wyższy. Gwiazdami eteru byli R.E.M., The Smiths, XTC, ale też właśnie The Replacements. Doskonale ten okres obrazuje fantastyczna, wydana w zeszłym roku czteropłytowa składanka "Left Of The Dial - Dispatches From The Underground". I nieprzypadkowo tytuł zapożyczyła z piosenki zespołu Westerberga. "Left Of The Dial" bowiem to autentycznie esencjonalny kawałek dla tamtego nurtu. Jak głosi legenda Westerberg napisał tę piosenkę dla swojej ukochanej, Angie Carlson z cieszącego się umiarkowaną popularnością, college-rockowego Let's Active. Sam utwór opisuje rokendrolowe życie tamtych czasów. To już nie wielkie stadiony czy wywiady dla czołowych dzienników świata. Kariera staje się niemalże rutynowa: Passin' through and it's late, the station started to fade/ Picked another one up in the very next state, a prawdziwą tragedią okazuje się niewymienienie nazwiska Angie w artykule o jej kapeli. A wszystko to dzieje się w rodzimych klimatach Georgii, San Francisco i Los Angeles. Nie byłoby największego w karierze zespołu przeboju gdyby nie niezapomniana, klasyczna melodia oraz emocjonalne, charyzmatyczne, przywodzące czasem na myśl wokal Bono wykonanie. Dziś bez wątpienia "Left Of The Dial" stoi w rzędzie obok "Teenage Riot" czy "Radio Free Europe". Smaczki "Tim" nie kończą się oczywiście jedynie na tych paru utworach. Rolę ciekawostki pełni prościutki, bezpretensjonalny "Waitress In The Sky", a "Swingin Party" udanie nawiązuje do "Androgynous", choć już bez knajpianego rysu. Znakomicie jest przez całą płytę, szczególnie tam gdzie Westerberg i spółka przypominają sobie, że potrafią i ostrzej zagrać ("Lay It Down Clown", "Bastard Of Young"). Zaskakujący finał stanowi łzawe, refleksyjne "Here Comes A Regular".

Po wydaniu "Tim" w zespole doszło do pogłębienia się pewnych różnic. Przed nagraniem "Pleased To Meet Me" z kapeli odszedł Bob Stinson. Sam album okazał się całkiem sprawnym rozwinięciem pomysłu Westerberga, ale brakowało mu siły poprzedników. Jeszcze później ukazały się nieciekawe "Don't Tell A Soul" i trochę lepsze "All Shook Down". Kapela oficjalnie przestała istnieć w 1991, kiedy to Westerberg postanowił już w całości poświęcić się karierze solowej.

The Replacements reprezentowali wiele wspaniałych stron amerykańskiego podziemia, ale także nie wyzwolili się z typowych dla tego nurtu ograniczeń. Lata istnienia zespołu idealnie ukazują początek i koniec college rocka. Współtworzyli te scenę i z niej jako ostatni schodzili. Zespół nie miałby racji bytu w latach 90., nie miał tyle siły twórczej by jak R.E.M czy Sonic Youth odnaleźć się w nowych czasach. Replacements zresztą często sięgali niemal po autoplagiaty, a paleta kolorów z jakich korzystali, choć wyrazista, była jednak uboga. Tu uwidacznia się różnica między bardzo dobrymi, a wybitnymi zespołami (których wiele nie ma). O tych drugich nigdy nie powiemy, że są typowo punkowymi, nowofalowymi, noise'owymi czy typowo brytyjskimi kapelami. O Replacements możemy śmiało powiedzieć: jeśli istnieje typowo amerykański rock, to grali go właśnie oni.

Jakub Radkowski

..::TRACK-LIST::..

1. Hold My Life 4:18
2. I'll Buy 3:20
3. Kiss Me On The Bus 2:48
4. Dose Of Thunder 2:16
5. Waitress In The Sky 2:02
6. Swingin Party 3:48
7. Bastards Of Young 3:35
8. Lay It Down Clown 2:22
9. Left Of The Dial 3:41
10. Little Mascara 3:33
11. Here Comes A Regular 4:46

..::OBSADA::..

Vocals, Guitar, Piano - Paul Westerberg
Drums, Backing Vocals - Chris Mars
Guitar - Bob Stinson
Bass - Tommy Stinson

Backing Vocals, Producer - Alex Chilton (tracks: 9)

https://www.youtube.com/watch?v=jmJ28Zmdi2k

8
CHEAP TRICK - THE COMPLETE EPIC ALBUMS COLLECTION (2022) [CD6: DREAM POLICE (1979)]

Cheap Trick – amerykański zespół powstały w 1975 r. Ich muzyka łączyła punk-rock, pop i heavy metal. W 1977 r. grupa wydała swój pierwszy album Cheap Trick. W tym samym roku powstała druga płyta In Color.
Zespół Cheap Trick bardzo rzadko cieszył się mainstreamowym sukcesem, chociaż miał wielu miłośników, co zawdzięczał częstym trasom koncertowym i połączeniu popowych dźwięków z melodyjnością Beatlesów i energią punk rocka. Był z pewnością pierwszym zespołem grającym pop-punk. Muzyka tej formacji zyskała szczególną sławę w Japonii.
Zespół wydał łącznie ponad 20 albumów i ma na koncie takie utwory jak: „The Flame”, „Can’t Stop Falling Into Love”, „Don’t Be Cruel” czy „I Want You to Want Me”.
Od 2009 roku zespół kontynuuje tournée w oryginalnym składzie. O zespole można często znaleźć wzmianki w japońskiej prasie. Zespół często nazywany jest tam „Amerykańskimi Beatlesami”. Stan Illinois uchwalił dzień 1 kwietnia dniem Cheap Trick. Zespół zajmuje 25. pozycję na liście VH1, 100 Najlepszych Artystów Hardrockowych.

..::TRACK-LIST::..

CD 6 - Dream Police (1979):
1. Dream Police 3:53
2. Way Of The World 3:38
3. The House Is Rockin' (With Domestic Problems) 5:11
4. Gonna Raise Hell 9:20
5. I'll Be With You Tonight 3:51
6. Voices 4:22
7. Writing On The Wall 3:26
8. I Know What I Want 4:29
9. Need Your Love 7:38

Bonus Tracks:
10. The House Is Rockin' (With Domestic Problems) (Live Version) 6:16
11. Way Of The World (Live Version) 3:58
12. Dream Police (No Strings Version) 3:52
13. I Know What I Want (Live Version) 4:44

..::OBSADA::..

Robin Zander - lead vocals, rhythm guitar
Rick Nielsen - lead guitar, backing vocals, lead vocals (middle eight) on 'Dream Police'
Tom Petersson - bass guitar, backing vocals, lead vocals on "I Know What I Want"
Bun E. Carlos - drums, percussion

Additional musicians:
Jai Winding - organ, piano, keyboards, Synth
Steve Lukather - guitar on 'Voices'

https://www.youtube.com/watch?v=OPemyipJzAM

9
Zespoły / MILLENIUM - HOPE DIES LAST (2024) cz.1
« dnia: Grudnia 18, 2024, 23:13:56  »
MILLENIUM - HOPE DIES LAST (2024)  cz.1

Czy MILLENIUM wydało swój najlepszy album? O tym na końcu, teraz tylko napiszę, że jednego jestem pewien – od „Hope Dies Last” nie mogę oswobodzić – trafiło mnie niczym snajper ofiarę. Co i rusz wracam do tego krążka a melodie, które się tu znalazły opanowały mój umysł. Już dawno nie katowałem tak żadnej płyty (pod względem ilości przesłuchań, może z nią w szranki stanąć tylko „Stella Pandora” grupy Arkona – choć jakże odmienna muzycznie).

Już grafika zdobiąca front płyty przykuwa oko – jest po prostu ZNAKOMITA! …a muzyka? Kurczę, zawsze lubiłem MILLENIUM, ale utwory z tej płyty rozłożyły mnie na łopatki. Weźmy „To Err Is Human”, który rozpoczyna genialny klawiszowy motyw, następnie mamy pełną pasji długaśną partię instrumentalną… a na końcu zapadający w pamięci refren… non stop go nucę. Podobna sytuacja ma miejsce z „A Man Is A Wolf To Another Man” z niezwykle pieczołowicie budowaną atmosferą, zwiewną zwrotką i niezwykle emocjonalnym refrenem. Do tego dodajmy klimatyczny i nieco podniosły „Memento Mori” czy tytułowy „Hope Dies Last” z akustycznym gitarami i cudownymi solówkami: gitarową i zagrana na flecie… no po prostu cudo – wszystko na swoim miejscu… W tym emocjonalnym rollercoasterze nieco powietrza dostarcza „Carpe Diem” przywodzące ducha synth pop lat 80-ych, jest dynamicznie i wręcz skocznie…

Okładka - sztos
Muzyka - sztos
Teksty - sztos
Produkcja - sztos

Co więcej dodać? Jestem tym albumem bezgranicznie oczarowany i nawiązując do pytania postawionego na początku. Tak – MILLENIUM nagrało swój najlepszy album – możecie się z tym nie zgodzić, ale dla mnie tą płytą przebili właśnie poziom mojego ulubionego (do tej pory) „Exist”.

10/10

Piotr Michalski


Album “Tales From Imaginary Movies” był pierwszym nagranym przez Millenium w nowym składzie, z Dawidem Lewandowskim za mikrofonem. Minęły dwa lata i w szeregach zespołu nastąpiła kolejna zmiana, gdyż aktualnie grupa ponownie stała się sekstetem. Do wspomnianego Dawida Lewandowskiego (śpiew) oraz Piotra Płonki (gitary), Krzysztofa Wyrwy (bas), Grzegorza Bauera (perkusja) i Ryszarda Kramarskiego (instrumenty klawiszowe, gitara akustyczna) dołączył Łukasz Płatek, który ubarwił nagrania grą na flecie poprzecznym i saksofonie tenorowym. Dodam, że Łukasza mogliśmy usłyszeć wcześniej na płycie „Oddyssey 9999” innego zespołu Ryszarda – TRKProject.

Najnowsze dzieło grupy nosi tytuł „Hope Dies Last”, czyli „Nadzieja umiera ostatnia”. Po raz kolejny mamy do czynienia z albumem tematycznym, opartym tym razem na słynnych cytatach i opowiadającym o walce człowieka z własnymi słabościami. Tradycyjnie za kompozycje i produkcję odpowiada Kramarski, słowa napisał Zdzisław „The Bat” Zabierzewski, a miksem zajął się Kamil Konieczniak. Nowością za to jest okładka. Bardzo symboliczny obraz to dzieło Marcina Chlandy, który po raz pierwszy stworzył oprawę graficzną na album Millenium. Wcześniej jednak jego prace stały się integralną częścią płyt innych grup Ryszarda: „Oddysey 9999” TRKProject oraz winylowych edycji „Mr Scrooge” tej samej formacji i „Alea Iacta Est” Framauro.

Na okładce widzimy dłoń, będącą zarazem częścią latarni morskiej, która sprawia wrażenie jakby tonący próbował uchwycić życie resztką sił, a nad wzburzonym morzem dostrzegamy motyle, będące symbolem życia, nadziei… I właśnie odgłosami morza, a konkretniej spokojnym dźwiękiem fal omywających brzeg rozpoczyna się utwór „The Sleep Of Reason Produces Monsters”. Z odgłosów natury wynurza się charakterystyczny gitarowo – klawiszowy duet oparty na miarowym rytmie i wzbogacony elektronicznymi ozdobnikami. Od razu wiadomo, kto stoi za tymi dźwiękami i bynajmniej nie jest to zarzut, tym bardziej, że jak zawsze Ryszard z kolegami dbają by jednak było trochę inaczej. Tak jest choćby w fantastycznej solówce Piotra Płonki, w której brzmieniu słychać więcej przesteru. No i oczywiście pojawienie się Łukasza Płatka i jego ognistej partii fletu poprzecznego wprowadza nowe barwy do brzmienia grupy, a pojawiające się zaraz po niej solo w wykonaniu lidera to kolejny przykład jego niezwykłego zmysłu do tworzenia pięknych muzycznych pejzaży. Śpiew Dawida Lewandowskiego jest jeszcze bardziej pewny, bez trudu wchodzi on w wyższe rejestry. Do tego dochodzi wyśmienity tekst Zdzisława Zabierzewskiego o strachu przed nieznanym, nowym, który prowadzi często do gwałtownych, irracjonalnych reakcji:

“She lived in a lonely little village

She was such a young and beauteous wench

Looked like her late mother’s spitting image

People thought she had to be a witch

‘cos she was different from the others

And all her knowledge was so rich



The sleep of reason produces monsters

A human being finds his beast

The sleep of reason always helps to foster

An unforeseen apocalypse – unending”.

Całość składa się na wspaniałe otwarcie albumu i ten poziom utrzymany jest w dalszej jego części. Zaskoczeniem jest budowa nagrania „To Err Is Human”, które przez ponad 4 minuty jest wyłącznie instrumentalne, wypełnione świetnie współgrającymi solowymi popisami Piotra Płonki (skojarzenia z „Reincarnations” są tu jak najbardziej na miejscu), Łukasza Płatka (tym razem na saksofonie) oraz Ryszarda Kramarskiego na Hammondzie. W drugiej części tempo zwalnia, a scenę, a właściwie głośniki, przejmuje gitara akustyczna i głos Dawida, który śpiewa o błędach i cenie jaką za nie płacimy:

“We’re meant to change the future

We’d better err much less

Some plans are doomed to failure and

It is not our plans



To err is human

Wish we could learn from our mistakes

To err is human

Yet it demands a price to pay



Don’t risk too much again!”.

W podkładzie słyszymy ponownie cały zespół, z powracającym motywem gitarowym znanym z pierwszej części.

Jak brzmi flet przepuszczony przez efekt gitarowy? O tym możemy przekonać się słuchając początku nagrania „A Man Is A Wolf To Another Man”. Po tym wstępie kompozycja staje się klasyczną millenijną propozycją utrzymaną w średnim tempie z dwiema świetnymi solówkami Piotra w stylu mistrza Gilmoura. Tym razem wartwa liryczna opowiada o bezwzględnym postępowaniu ludzkości względem siebie, ale też o konieczności walki o swoje zamiast chowania się przed otaczającym światem:

“I will fight (till I’ve won)

Or I’ll lose (and be gone)

The final battle

When it’s done can’t be undone

Come my friend (we’ll be brave)

We must win

Now the thing is to survive it

If that’s also your belief



They are wild and untamed

They hunt their kind with rabid rage

Attack the weak just when they can

A man is a wolf to another man

They lie in wait to catch their prey

Or they pretend to be your friends

They could kill one from their own clan

A man is a wolf to another man

A wolf to another man”.

Nagranie „Memento Mori (You Must Remember Death)” to jeden z moich ulubionych fragmentów albumu. To przecudnej urody podniosła ballada, z wiodącą rolą fortepianu w podkładzie, fantastycznymi partiami fletu przywołujący skojarzenia z twórczością Camel, klawiszowymi ozdobnikami i orkiestracjami, kolejnym magicznym popisem Piotra i wreszcie z wykorzystaniem przez Grzegorza Bauera rototomów. Całość spaja Dawid śpiewając niezwykle emocjonalnie o nadejściu tego, co nieuniknione:

“In a vision of the future

Lies the moment of your death

Though that hour seems so crucial

You don’t want to know it yet

You’re to wither like a flower

Or to die by accident

Death will watch you from his tower

To attack you in the end



You must remember Death

He may come any time to take you

You must remember death

Shall it be rather light or painful?



See his scythe and hourglass

He will not knock when he comes

Death is here to end your time”.

W końcówce słyszymy jeszcze solo Ryszarda na Hammondach niczym w „House Of The Rising Sun”, które wieńczy kompozycję w najlepszy możliwy sposób.

Drugą połowę wydawnictwa rozpoczyna utwór „Rise Like A Phoenix From The Ashes”. I tu możemy nacieszyć uszy pierwszorzędnymi partiami solowymi w wykonaniu Piotra, Ryszarda i Łukasza. Ten ostatni sprawia, że nasze skojarzenia biegną w kierunku takich zespołów, jak Focus, Jethro Tull czy Quidam. W tekście, pełnym nawiązań do mitologii, Dawid śpiewa o podniesieniu się po miłosnym zawodzie:

“Too much whisky, sleeping pills

She hurt my heart with evil thrills

She loves me not, she left us all

We want to die alone

So she stabbed me in the back

Metaphorically I’m dead

The bird, the man, the dragon too

The worst is that i still love you



Rise like a Phoenix from the ashes

Not a bruise, no scratches

Get reborn Ra said:

Rise like a Phoenix from the ashes

Stand up in bright flashes

Greet the dawn with your power”.

I tak dochodzimy do nagrania tytułowego. „Hope Dies Last” to jeszcze jedna ballada, z dominującymi brzmieniami fortepianu i gitary akustycznej i towarzyszącemu im subtelnemu wokalowi. Możemy tu usłyszeć przepiękne nuty wygrywane przez Krzysztofa Wyrwę na basie bezprogowym. Mniej więcej w połowie do kolegów dołącza Grzegorz dodając do aranżacji brzmienie perkusji i rototomów. Nie zabrakło także kolejnych uduchowionych partii solowych Piotra przeplatających się z niemniej ciekawymi ścieżkami fletu. W końcówce słyszymy klawiszowy podkład przywołujący na myśl dokonania Vangelisa. Zdzisław Zabierzewski stworzył piękny tekst o nadziei na powrót straconej miłości:

“If I could turn back the hands of time

If I let you read my mind

If I changed your heart to make you mine

If I had been different

If I had not made that one mistake

If I asked you to come back again

If I told you that I always wait



Hope dies last

Love came first so full of glory

The big story of my life

Hope dies last

We were once so close together

Blessed in heaven, both of us

In our paradise”.

Ostatnie zdanie w utworze („If I ceased to love you…”) zaśpiewane jest a cappella, a po nim słyszymy błogi szum morza. Z letargu wyrywa nas najbardziej zaskakująca kompozycja w zestawie zatytułowana „Carpe Diem (Seize The Day)”. To wspaniały synthpopowy kawałek z pulsującym basem, elektronicznie brzmiącą perkusją, no i oczywiście charakterystycznym syntezatorowo – gitarowym duetem, który przywołuje ducha dokonań naszego Kombi z okresu gdy zespół tworzyli Łosowski, Skawiński, Tkaczyk i Piotrowski. W okolicach czwartej minuty tempo zwalnia, a Ryszard raczy nas podniosłą solówką w stylu Jean-Michela Jarre’a, muzyce towarzyszy najbardziej pozytywny tekst o czerpaniu z życia pełnymi garściami:

“There’s another day tomorrow

Live it well in full

You have many paths to follow

Make your dreams come true

Keep all worries at a distance

Call your friend instead

That can mean a sea of difference

And may change your world

Yeah, it may!

Seize the day life’s a drug

Be a junkie, high on life

Seize the day - carpe diem”.

10
Zespoły / MILLENIUM - HOPE DIES LAST (2024) cz.2
« dnia: Grudnia 18, 2024, 23:11:31  »
MILLENIUM - HOPE DIES LAST (2024) cz.2

Na finał muzycy przygotowali utwór „What Does Not Kill You Makes You Stronger”. Był on zwiastunem albumu, a obecni na „Spring Prog Festival” w Sosnowcu, gdzie miał miejsce jedyny tegoroczny występ zespołu, mogli jako pierwsi wysłuchać jego wczesnej wersji. Znajdziemy tu piękne fortepianowo – organowe podkłady przyozdobione dawką elektroniki, głęboki bas, rototomy, przestrzenną gitarę. W środku nagrania dostajemy wyciszenie z pięknymi orkiestrowymi tłami, po którym Piotr raczy nas jeszcze jednym pokazem swoich niebanalnych, wręcz wirtuozerskich umiejętności w tworzeniu solówek, w których technika nigdy nie dominuje nad melodyjnością. Tekst opowiada o przeciwnościach, które pokonujemy, stając się dzięki temu silniejsi. Podczas śpiewania ostatniej tytułowej linijki refrenu:

“We’re sailors who have faith

We’re valiant knights of fate

What does not kill you

Makes you stronger

Against the storm and hail

And in the driving rain

What does not kill you

Makes you stronger”

głos Dawida pozostaje w przestrzeni sam. Jeszcze tylko ostatnie uderzenie w klawisze fortepianu i słyszymy oklaski, które jednak nie są wyrazem (jak najbardziej zasłużonego) uznania dla zespołu, ale pochodzą z pojawiającego się chwilę po nich fragmentu przemówienia Johna F. Kennedy’ego z 1963 roku:

“We shall be prepared if others wish it. We shall be alert to try to stop it. But we shall also do our part to build a world of peace where the weak are safe and the strong are just. We are not helpless before that task or hopeless of its success”.

W trakcie tych słów muzyka nasila się ponownie, a w świetle reflektorów staje Łukasz Płatek, który prezentuje pierwszorzędne solo, tym razem zagrane na saksofonie, a w tle słyszymy wokalizę Dawida. I tak płyniemy z muzyką niczym bohaterowie utworu za horyzont, by w końcu pozwolić, by otuliły nas ponownie odgłosy morskich fal… Jednak album jeszcze się nie kończy, jest jeszcze ukryta ścieżka, na której z morza wyłaniają się dźwięki fortepianu grające krótką wariację melodii z refrenu „What Does Not Kill You Makes You Stronger”. Ta kończy się nagle pozostawiając nas z kojącymi morskimi dźwiękami… Te zresztą przewijają się przez cały album, słyszymy je w przejściach pomiędzy utworami. Zabieg ten podkreśla spójność albumu, który mimo, że składa się z wyrazistych poszczególnych kompozycji, najlepiej brzmi słuchany w całości.

Powrócę jeszcze do szaty graficznej. Oprócz omówionej wcześniej ilustracji z okładki Marcin Chlanda zaproponował też grafiki, które zdobią wnętrze i tył digipacka. Na wszystkich, niezależnie czy pokazujących postać nad brzegiem morza, czy leżącą wśród zgliszczy lub idącą przez cmentarz, widzimy także motyle symbolizujące tytuł płyty. Wyjątek stanowi nadruk na krążku, na którym widzimy jedynie dwa wilcze pyski będące ilustracją do utworu „A Man Is A Wolf To Another Man”. Już nie mogę się doczekać wersji winylowej, która powinna ukazać się w ciągu najbliższych kilku miesięcy, by podziwiać prace Marcina w większym formacie. Wewnątrz książeczki z tekstami (tym razem zabrakło polskich tłumaczeń) znajdujemy jeszcze portrety muzyków, a całość tradycyjnie spiął pod względem opracowania graficznego Maciej Stachowiak.

Nazwa Millenium od lat jest marką gwarantującą wysoki poziom oddawanych do rąk słuchaczy produkcji. Nie inaczej jest i tym razem. „Hope Dies Last” to niespełna godzina muzyki, która choć eksploruje doskonale znane terytoria, to potrafi zaskakiwać. Pojawienie się synthpopowych brzmień w jednym z utworów to najbardziej jaskrawy z przykładów. Dużo wniósł także najnowszy członek sekstetu, Łukasz Płatek, który swoją grą na saksofonie (ostatni raz tego instrumentu mogliśmy wysłuchać na płycie „44 Minutes” z 2017 roku) i, przede wszystkim, flecie dodał nowych kolorów do palety brzmień zespołu. Po raz kolejny muszę podkreślić świetną wokalną formę Dawida Lewandowskiego, który odważnie wkracza ze swoim głosem także w wyższe rejestry. A jak dodamy do tego niezmiennie wysoki poziom gry pozostałych muzyków – Piotra Płonki, Krzysztofa Wyrwy, Grzegorza Bauera i oczywiście Ryszarda Kramarskiego w połączeniu z kompozycjami tego ostatniego i wybornymi tekstami Zdzisława Zabierzewskiego, to otrzymamy jedno z najciekawszych progrockowych wydawnictw tego roku. Z pewnością będzie się ono liczyło w walce o czołowe pozycje w plebiscytach na ulubione płyty AD 2024.

Tomasz Dudkowski

Twenty-five-year career in Prog and still going strong, I see Millenium in my imagination like a company of the famed winged hussars, ready to charge fearlessly into battle with courage and determination. This is their 18th studio albums of which I proudly own twelve, and all are pretty consistently tasty throughout, supplying a thoroughly honed neo prog style. The line-up has remained centred around keyboardist Ryszard Kramarski, with Peter Plonka on guitars, bassist Krzysztof Wyrwa and Grzegorz Bauer taking control of the percussive kit. Longtime singer Lukasz Gall has left a while ago, as this is his replacement David Lewandoski's second album on the lead vocals. Needless to state these are a highly polished crew (excuse the obvious pun) that have tremendous feel for their craft. Many of the song titles reflect on the country's legendary painful history, a collective/personal trait I particularly enjoy and can relate to.
The oddly titled opener "The Sleep of Reason Produces Monsters" settles in with a comfortably numb groove that confidently prepares the stage for a story, expertly sung by Lewandoski, where swirling keyboards, slashing riffs and a tight rhythmic propulsion keeps things attractive and tight. The fretboard solo is a tortured rant, beseeching and pleading in desperation, definitely a highlight, as the piece fades into the horizon, a fluttering flute and serene keyboard orchestrations wave goodbye, surely a reference to the evocative covert art. No holding back a second on the limber follow up "To Err is Human," a teeming saxophone leading the advance, suave piano tinkling moving in and out of focus, and another Plonka flurry. The guzzling organ repeats the theme with authority when deemed necessary. An acoustic guitar introduces the vocal, elevating the song to a comfort level, as the instrumental prowess is uncontested. "A Man is a Wolf to Another Man" is simply structured, strait- laced with a hummable chorus and a classic extended e-guitar solo that opens up like a parachute. Mastering melancholia on the piano is a Polish characteristic and "Memento Mori" does the reputation justice, a sorrowful lament with a sensitive multi-tiered vocal, sumptuous flute and a solemn rhythmic surge, quite the gorgeous ballad adorned by a persuasive melody, as well as an imperative guitar solo. Lovely track indeed. Time has the authority to provide twists of fate, whereby something can be lost through defeat, only to resurrect at a later date, if the resolve to never surrender remains strong. "Rise Like a Phoenix from the Ashes" is an appropriate essay on changing fortunes and the unwillingness to kneel before forfeit. Survival is the main instrument, faith, and courage, not far behind. A battle cry anthem, in triumphal body armour, impervious to weakness.

The title track is a piano/vocal duet at first, a love song that recounts the 'story of my life' and as such segues nicely with the previous track, the deliciously serpentine Wywra bass doing wonders, as it massages the heart and seduces the ears. Midway through, the symphonics kick in, offering rolling toms, prickly guitar picking and a profound emotional release as the serenity takes over the dread, fear replaced by fortitude. The melody if off the charts exquisite, searing deep into the soul. Seizing the day, "Carpe Diem" follows suit, urging the will to battle, a hymn to never let go. Lewandoski really shines throughout this album, but also his tone is utterly convincing. The powerfully tragic "What Does Not Kill You Makes You Stronger" shines a sorrowful light on the plight of thousands of needless casualties, have we not yet learned that war solves nothing. Borders waver, eventually returning to their original places, and in the meantime, way too may have died for nothing, families forced onto a 'Ship of Fools.' Senseless, useless, and stupid. Soldiers killed by deadly toys. This magnificent track hits the mark. The JFK snippet is food for thought.

As a senseless three-year war continues to rage nearby in the eastern borders of Europe, the suffering just needs to end now.

4.5 epochs of optimism

tszirmay

..::TRACK-LIST::..

1. The Sleep of Reason Produces Monsters (6:10)
2. To Err is Human (7:09)
3. A Man is a Wolf to Another Man (6:14)
4. Memento Mori (8:05)
5. Rise Like a Phoenix from the Ashes (6:07)
6. Hope Dies Last (7:10)
7. Carpe Diem (5:38)
8. What Does Not Kill You Makes You Stronger (8:25)

9. Outro (Unknown Track)

..::OBSADA::..

David Lewandowski - vocals
Piotr Płonka - guitars
Krzysztof Wyrwa - bass
Grzegorz Bauer - drums
Ryszard Kramarski - keyboards, acoustic guitars
Łukasz Płatek - flute, tenor saxophone

https://www.youtube.com/watch?v=GJJC6nLLuiI

11
Zespoły / EDWARD BEAR - ECLIPSE (1970/2012)
« dnia: Grudnia 17, 2024, 14:24:34  »
EDWARD BEAR - ECLIPSE (1970/2012)

Pierwszy raz na CD!
Wydany w 1970 roku nakładem Capitolu, drugi album grupy to podobnie jak (tylko minimalnie lepszy) debiut to dla nas niesamowita sensacja i kolejny powód, że doskonałej, starej muzyki z najwyższej półki jest jeszcze sporo do odkrycia! Ten relatywnie (jeszcze) nieznany album to wyrafinowane i wpadające w ucho połączenie wczesnego prog-rocka, późnej, rockowej psychodelii, bluesa oraz ambitnego, barokowego popu. Procol Harum, The Beatles, Andwella's Dream, wczesny Traffic, Cream - to są nazwy do których można przyrównać muzykę tej niedocenionej formacji. Inżynierem dźwięku był Terry Brown - późniejszy producent najlepszych płyt Rush.
W 1972 roku zespół zmienił nieco skład, złagodniał, nagrał sympatyczny, bardzo przebojowy Last Song (nr. 3 w Stanach), potem megapopularny LP Edward Bear (1973) i stał się poprockową gwiazdą (i ulubioną grupą Quentina Tarantino), przez co wyśmienite dwa wcześniejsze albumy przez lata zostały zapomniane.

..::TRACK-LIST::..

1. Four Months Out To Africa 3:15
2. Chris' Song 6:27
3. You Can't Deny It 4:44
4. Pickering Tower 2:59
5. T-1 Blues 3:21
6. Pirate King 3:20
7. Long Forgotten Day 4:51
8. Monday 5:36

..::OBSADA::..

Drums, Lead Vocals - Larry Evoy
Guitar, Backing Vocals - Danny Marks
Keyboards, Piano, Backing Vocals - Paul Weldon
Lead Vocals - Danny Marks (tracks 5)

https://www.youtube.com/watch?v=wBFp9itLC-s&list=PLneQv6IQtiaewjRY-mvqEGtPouxfsgeyb

12
Zespoły / FANTASY - FANTASY (1970/2016)
« dnia: Grudnia 16, 2024, 00:23:42  »
FANTASY - FANTASY (1970/2016)

To nie jest brytyjski zespół, ale progresywna, nieco bluesująca formacja ze Stanów z jedynym albumem, wydanym przez Liberty w 1970 roku, a teraz wznowionym przez Flawed Gems. Amerykański Fantasy to bardzo eklektyczne połączenie psychodelicznej stylistyki ze szczyptą bluesa i jazzu oraz z typowo progresywnym (dość brytyjskim) wykonaniem! Dość długie kawałki, fajne sola gitary, wszechobecne, ciężkie tony organów Hammonda i żeński, bardzo fajny wokal! Typowy rok 1970!
No i niespodzianka... Okazało się, że pierwszy utwór z płyty Blues Creation/Carmen Maki ("I Understand") został skomponowany właśnie przez 16-letnią wokalistkę!

..::TRACK-LIST::..

1. Happy 5:23
2. Come 6:07
3. Wages Of Sin 3:35
4. Circus Of Invisible Men 5:26
5. Stoned Cowboy 5:50
6. Understand 4:41
7. What's Next 9:20

Bonus Tracks:
8. Painted Horse 4:34
9. I Got The Fever 2:09

..::OBSADA::..

Vocals - Lydia J. Miller
Guitar, Vocals - Vincent James DeMeo Jr.
Organ, Piano - Mario Anthony Russo
Bass - David Robert Robbins
Drums - Gregory Scott Kimple

https://www.youtube.com/watch?v=Fg8OMH-ZjK4

13
Zespoły / HYPNOS 69 - THE ECLECTIC MEASURE (2006) cz.1
« dnia: Grudnia 16, 2024, 00:20:51  »
HYPNOS 69 - THE ECLECTIC MEASURE (2006) cz.1

'Siedem nauk dla zmarłych.
Napisane przez Bazylidesa
w Aleksandrii, mieście
gdzie Wschód dotyka Zachodu.

Sermo I

Zmarli powrócili z Jeruzalem, gdzie nie znaleźli tego, czego szukali. Domagali się przystępu do mnie i żądali ode mnie nauki, i tak ich nauczałem:
Słuchajcie! Rozpoczynam od nicości. Nicość jest tym samym co Pełnia. W nieskończoności pełne znaczy tyle, co i puste. Nicość jest pusta i pełna. Możecie też równie dobrze powiedzieć coś innego o nicości, na przykład jakoby była biała albo czarna czy też jakoby nie istniała albo istniała. Nieskończone i wieczne nie ma żadnych właściwości, albowiem posiada wszystkie właściwości...'.

Pochodzący z Syrii Bazylides był gnostykiem. Początkowo nauczał w Persji, a później w latach 130-140 naszej ery w Aleksandrii. Twierdził on między innymi, że istnieje najwyższy Bóg, któremu na imię Abraxas. Bóg ten stworzył pięć sił pierwotnych: ducha (nous), słowo (logos), opatrzność (phronesis), mądrość (sophia), potęgę (dynamis) i to on zesłał na ziemię Jezusa Chrystusa. W ikonografii przedstawiono go jako postać o ciele człowieka i głowie koguta, która zamiast nóg ma węże oplatające gałąź tworzącą podwójny krzyż, w jednej ręce trzyma ona bat, a w drugiej tarczę. Nogi w kształcie węża symbolizują ducha i słowo, bat służący do odpędzania demonów oznacza potęgę, tarcza odpowiada mądrości, a kogucia głowa jest wyobrażeniem opatrzności. Abraxas symbolizuje też siedem znanych w Starożytności planet oraz siedem stopni oświecenia człowieka.
Ale to nie Bazylides jest autorem "Siedmiu nauk dla zmarłych". Pod tym imieniem skrył się gnostyk współczesny, a mianowicie Carl Gustav Jung - szwajcarski psychiatra, przez jakiś czas przyjaciel i współpracownik Zygmunta Freuda, psychoanalityk, twórca psychologii analitycznej, autor między innymi określeń typu: introwersja, ekstrawersja, archetyp, cień, persona, animus i anima.

"Siedem kazań dla zmarłych" to niewielki, składający się z siedmiu części, traktat, który pod względem formy i treści przypomina pisma gnostyków z przełomu I i II wieku naszej ery. Wyżej zamieszczony cytat jest fragmentem pracy zatytułowanej "VII Sermones ad Mortuos", a pochodzącej ze zbioru "Podróż na Wschód" (wydawnictwo Pusty obłok, Warszawa 1989, s.28), w którym znalazło się kilkanaście tekstów autorstwa Carla Gustava Junga związanych z Orientem.
Jung napisał "Septem Sermones ad Mortuos" w 1916 roku i chociaż miał już wtedy 41 lat, to nazywał ten tekst "grzechem młodości". Za życia autora istniał on tylko w formie broszury, którą obdarowywał swoich znajomych i przyjaciół, ponieważ nie zgadzał się na wydanie tego dzieła w formie ogólnodostępnej książki. Nie było to z resztą konieczne, gdyż myśli zawarte w tym traktacie znalazły swoje rozwinięcie w późniejszych pracach Junga, zwłaszcza w tych dotyczących problemu indywiduacji człowieka. "Septem Sermones ad Mortuos" ogłoszono drukiem dopiero po śmierci Junga. Szkic ten kończy się anagramem, którego rozwiązania autor nie zdradził do końca swoich dni i który najprawdopodobniej nadal pozostaje nierozwiązany.

W pierwszym kazaniu skrywający się pod imieniem Bazylidesa Jung naucza o Pleromie, która jest wszystkim i niczym, pusta i pełna, ma właściwości i ich nie ma; o człowieku, który jest częścią Pleromy, ale się od niej odróżnia, bo ma właściwości; o przeciwieństwach typu dobro-zło, jasne-ciemne, żywe-martwe, piękne-szpetne; o Stworzeniu. Z kazania drugiego dowiadujemy się, że jest Bóg najwyższy, który jest tym co wspólne Bogu i szatanowi, czyli jest aktywnością. Na imię mu Abraxas i jest on tym, co ciągle się staje i zmienia. Kazanie trzecie Bazylides poświęcił też Abraxasowi, który jest samym życiem i w którym jest dobro przypisywane Bogu i zło pochodzące od szatana. Kazanie czwarte zawiera naukę o dwóch bogo-diabłach, z których pierwszy jest płonącym erosem, a drugi rosnącym drzewem życia. W kazaniu piątym mówi się o tym, że świat bogów zaznacza się w płciowości i duchowości, mowa jest też o duchowości oraz płciowości mężczyzny oraz kobiety. Kazanie szóste to ciąg dalszy rozważań na temat duchowości i płciowości.
W kazaniu ostatnim Bazylides przekonuje, że człowiek jest wrotami, przez które przechodzą dusze z większego świata zewnętrznego do mniejszego świata wewnętrznego; a tworząc ten świat wewnętrzny człowiek staje się tym samym, czym jest Abraxas.

A oto jakie wydarzenia poprzedziły napisanie "Septem Sermones ad Mortous":

"Zaczęło się od wewnętrznego niepokoju, nie wiedziałem jednak, o co chodzi, ani czego ode mnie 'chciano'. Czułem wokół siebie osobliwie ciężką atmosferę - czułem się tak, jakby w powietrzu naokoło pełno było widm. Potem w domu zaczęło straszyć: najstarsza córka zobaczyła w nocy białą postać przeciągającą przez jej pokój. Druga córka - niezależnie od pierwszej - opowiedziała, że nocą dwa razy ktoś zdarł z niej kołdrę. Dziewięcioletni syn miał koszmar. Rano zażądał od matki kredek i - choć nigdy dotąd nie rysował - przedstawił swój sen na rysunku. Nazwał to 'Obrazem rybaka': środkiem płynie rzeka, na brzegu stoi rybak z wędką. Właśnie złowił rybę. Na głowie rybaka znajduje się komin, z którego buchają płomienie i unosi się dym. Z drugiego i brzegu, szybując w przestworzach, przybywa diabeł. Przeklina, oburzony, że kradną mu ryby. Nad rybakiem jednak unosi się anioł, który powiada: 'Nie rób mu krzywdy, bo on łowi tylko złe ryby!'. Obraz ten syn namalował w sobotę.
W niedzielę, o piątej po południu, u drzwi wejściowych rozległ się dzwonek. Był jasny letni dzień; w kuchni, skąd widać, co się dzieje na otwartym placu przed drzwiami, przebywały dwie służące. Ja sam znajdowałem się blisko dzwonka: słyszałem, jak dzwoni, widziałem, jak porusza się młoteczek. Rzuciliśmy się do drzwi, żeby zobaczyć, któż to taki - nie było nikogo! Osłupiali, spojrzeliśmy po sobie. Atmosfera była gęsta, proszę mi wierzyć! Byłem pewny: teraz coś się wydarzy. W domu jakby kłębiła się wielka rzesza - wielka rzesza duchów! Stały wszędzie, cisnęły się do drzwi, miało się wrażenie, że brak powietrza, by zaczerpnąć tchu. Naturalnie, nie dawało mi spokoju naglące pytanie: 'Na miłość boską, a co to?'. Wtem duchy zakrzyknęły chórem: 'Wracamy z Jeruzalem, gdzie nie znaleźliśmy tego, czegośmy szukali'. Słowa te odpowiadają pierwszym linijkom "Septem Sermones ad Mortuos".
I wtedy słowa jakby same zaczęły spływać na papier. W trzy wieczory rzecz była napisana. Gdy tylko zacząłem pisać, chmara duchów ulotniła się. Już nie straszyło. w domu zapanował spokój, atmosfera oczyściła się - aż do następnego wieczora, kiedy to w powietrzu znowu coś się zaczęło zbierać. I tak przez kolejne dni. Był rok 1916".
(Carl Gustav Jung, "Wspomnienia, sny, myśli", Wydawnictwo Wrota, Warszawa 1999, s.196).

Po zapoznaniu się z tym fragmentem wspomnień Junga trudno oprzeć się wrażeniu, że był on w tym czasie w bardzo poważnym kryzysie psychicznym. Wydaje się, że najważniejszym dokonaniem naukowym Junga jest teoria procesu indywiduacji. Oparł ją na obserwacji samego siebie i swoich pacjentów. Teoria ta w bardzo dużym uproszczeniu i skrócie przedstawia się następująco: indywiduacja to proces, który dzieje się w życiu każdego z nas. Polega ona na złączeniu w jedność naszej świadomości i nieświadomości. Według Junga przychodzimy na świat w stanie naturalnej nieświadomości i z niej wyłania się nasze świadome ja (ego). Nieświadomość jest znacznie większa od świadomości i dzieli się na nieświadomość indywidualną (to wszystko o czym z jakiś powodów wiedzieć nie chcemy, bo się tego boimy albo wstydzimy) i nieświadomość zbiorową (wspólna wszystkim ludziom i zawierająca instynkty oraz archetypy). Indywiduacja dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich obejmuje pierwszą część życia, w czasie której kończymy szkoły, zdobywamy zawód, wchodzimy w związek małżeński, płodzimy potomstwo i osiągamy bezpieczeństwo finansowe, czyli adaptujemy się do wymogów życia zewnętrznego. W drugiej części przystosowujemy się do życia wewnętrznego, czyli zdobywamy wiedzę o sobie samym, by dotrzeć do jaźni - punktu centralnego łączącego świadomość z nieświadomością. Do tego celu, jakim jest jaźń, docierają tylko niektórzy, chociaż starają się wszyscy. Jaźń bywa też nazywana nadświadomością. Ten cel osiąga się przez poznanie i akceptację cienia - ciemnej strony naszej osobowości, tej o której wiedzieć nie chcemy. Kolejny etap to poznanie archetypu kobiety (anima) w przypadku mężczyzn i archetypu mężczyzny (animus) w przypadku kobiet, tak więc uświadomienie sobie pierwiastka płci przeciwnej w naszej psychice przybliża nas do poznania samych siebie. Poznanie persony, która jest maską okazywaną społeczeństwu i jednocześnie kompromisem między wymogami otoczenia a naszymi dążeniami, jest kolejnym krokiem w podróży w głąb siebie. Kolejny przystanek w podróży do jaźni to spotkanie z archetypem Starego Mędrca w odniesieniu do mężczyzn, a w przypadku kobiet archetypu Wielkiej Matki. Ta trudna i wyboista droga prowadzi nas wprost do jaźni, ale dotarcie do niej poprzedzone jest kryzysem na skutek 'zalania' świadomości najprzeróżniejszymi, do niedawna nieuświadamianymi sobie, treściami. Nieświadomość zbiorową można traktować jako krainę zmarłych, a wyprawę do centrum psyche jako wędrówkę przez krainę cieni ("Septem Sermones ad Mortuos"). Właśnie o tym kryzysie czytamy we wspomnieniach Junga. Pogodzenie się z tym co nieświadome sprawia, że przestaje ono być niebezpieczne i przestaje zagrażać naszej integracji, a tym samym powoduje powrót do równowagi. Osiągnięcie punktu centralnego naszej psychiki, jakim jest jaźń, czyni każdego z nas pełnym człowiekiem.

Jung potrzebował dowodów na prawdziwość swojej teorii. Szukał ich w pismach gnostyków i nie znalazł. Poszukiwał w pismach alchemików i odnalazł. Studia nad alchemią, którą traktował jako prepsychologię, zajęły mu dziesięć lat. Przekonał się, że dzieła mistrzów alchemii zawierają nie tylko magię, tajemne formuły i symbole, ale też opisy wewnętrznej przemiany jakiej podlega alchemik i która jest warunkiem koniecznym przeprowadzenia udanej transmutacji ołowiu w złoto. Okazało się więc, że indywiduacja jest procesem uniwersalnym i odwiecznym. Tak jak alchemię wywodzi się z gnostycyzmu, tak swoją psychologię głębi Jung wyprowadzał z alchemii.

Spośród wielu teorii opisujących rozwój psychiczny człowieka (Sigmund Freud, Alfred Adler, Sandor Ferenczi, Otto Rank, Erik Ericson, Melanie Klein, Jacques Lacan, Karen Horney, Harry Stack Sullivan, Erich Fromm i inni) Steve Houtmeyers wybrał właśnie teorię jungowską. Dlaczego tę ? A dlatego, że ma ona dla niego specjalne i osobiste znaczenie. Oto co pisze na temat naszkicowanej na kartach "The Seven Sermons to the Dead" jungowskiej koncepcji rozwoju psyche (całość procesów psychicznych Jung nazywał także duszą) Steve Houtmeyers - były punkowiec, założyciel Hypnos 69, multiinstrumentalista, autor tekstów i muzyki:
"Album 'The Eclectic Measure' powstał w oparciu o "The Seven Sermons to the Dead" autorstwa Carla Junga. Siedem nauk opowiada o jaźni jako androgynicznym bóstwie Abraxas i mówi o tym, że wiedza o samym sobie jest rezultatem przyswojenia przez świadomość treści zawartych w nieświadomości. Dzięki temu procesowi nasza dusza staje się jednością. Ta opowieść może pomóc tym wszystkim, którzy starają się dotrzeć do nieświadomości, tylko nie wiedzą od czego i jak rozpocząć swoje poszukiwania. A nie jest to takie proste, bo sama zmiana stylu życia i tego wszystkiego co robiłeś i o czym myślałeś zanim przyszedłeś na świat to za mało. To tak jak w sztuce, żeby stworzyć coś nowego, musisz zniszczyć stare. "The Eclectic Measure" jest o przeciwieństwach, o równowadze miedzy słońcem i księżycem, dobrem i złem, niszczeniem i tworzeniem. Kiedy już wszedłeś na tę kamienistą ścieżkę prowadzącą do nieświadomości, znajdziesz to czego szukałeś. Abraxas jest w każdym z nas."
(krótki tekst zamieszczony w książeczce dodana do płyty)

Odniesienia do "The Seven Sermons to the Dead" można odnaleźć nie tylko w tekstach utworów z "The Eclectic Measure", ale są one widoczne także na kartach broszury dołączonej do płyty. Na jej pierwszej stronie plastycy z Malleus Rock Art Lab umieścili postać boga Abraxasa w otoczeniu słońca i księżyca. Słońce symbolizuje duchowość męską, a księżyc kobiecą, bo Abraxas jak wiadomo ma naturę androgyniczną. Na kolejnych stronach przedstawili oni dwóch bogo-diabłów, jednego po postacią błogosławiącej ręki wychylającej się z chmury, a drugiego jako płomienie ognia wydostające się spod powierzchni ziemi. Na ostatniej znalazła się dwunożna i dwugogłowa postać (głowa wilka i młodzieńca) symbolizująca Boga dobrego i boga szatana w otoczeniu symboli bogo-diabłów. I jeszcze w pudełku na płytę artyści z Malleus umieścili ilustrację przylegających do siebie połówek słońca i księżyca, idealnie pasujących do siebie i tworzących tym samym jedność.

Carla Gustava Junga nazywa się czasami gnostykiem XX wieku. W niektórych swoich pracach Jung przywołuje idee gnostycyzmu z początków naszej ery, komentuje je, nadaje im dzisiejsze znaczenie oraz tworzy nowe mity (np. w "Archetypach i symbolach"). Analogicznie muzycy Hypnos 69 zasłużyli sobie na określenie psychodelików początku XXI wieku. Na swoich płytach wygrzebują z częściowego zapomnienia rocka psychodelicznego lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, wskrzeszają go i nadają mu współczesne brzmienie. Tak jak Jung upodobnił swoje siedem kazań do tekstów gnostyków z przełomu I i II wieku naszej ery, tak muzycy belgijskiego Hypnos 69 nadają swojej muzyce cechy charakterystyczne dla rocka psychodelicznego sprzed wielu lat. I Jung, i Hypnos 69 kontynuują dzieło swoich mistrzów z bliskiej i odległej przeszłości.

"The Eclectic Measure" nagrano w Artsound Studio Houthalen w Belgii na przełomie lipca i sierpnia 2006 roku. Tylko tych kilkanaście letnich dni wystarczyło muzykom Hypnos 69 do zarejestrowania naprawdę znakomitego materiału.
Ten album opowiada o Człowieku i jego trudnej drodze do samopoznania i samorealizacji. Nie jest to długa opowieść, trwa ona 48 minut z sekundami i składa się z 10 również niedługich rozdziałów. Najdłuższy z nich trwa niespełna 8 minut, najkrótszy 1,5 minuty. Steve Houtmeyers ułożył do nich słowa i wymyślił piękne melodie.
Osnową stylistyczną utworów z tego krążka jest klasyczna psychodelia, sporadycznie art rock i space rock. Jeśli w instrumentarium znalazły się: organy Hammonda, melotron, fortepian Rhodes, syntezatory analogowe, theremin, space echo, saksofony i klarnet, to można nagrać inny rodzaj muzyki? Raczej nie.
To dobrze, że ta płyta nie ukazała się 35 lat temu, bo dzisiaj niewiele osób pamiętałoby o tej muzyce i o tej grupie, a tak wszystko jeszcze przed nią - sława, wywiady, czerwone dywany, blask reflektorów, pieniądze, luksusowe auta, a może nawet własny odrzutowiec.
"The Eclectic Measure" to bardzo nastrojowa płyta. Nastrój poszczególnych utworów świetnie koresponduje z ich tekstem. Muzycy z dużą łatwością tworzą specyficzny klimat tajemniczego misterium, którego duch towarzyszy każdemu dźwiękowi. Umiejętnie i zgrabnie przechodzą od nastroju uroczystego i podniosłego do nastroju radości i uniesienia, nie popadając przy tym w niepotrzebny patos. Ta umiejętność tworzenia odpowiedniej atmosfery emocjonalnej wydaje się być specjalnością zespołu, co można zauważyć już na wcześniejszych płytach tej formacji.
Chociaż każda z dziesięciu kompozycji jest odrębną całością, to realizatorzy nagrania zestawili je z sobą tak umiejętnie, że można odnieść mylne wrażenie, iż są one połączone w jedną nieprzerwaną suitę.
Nie zabrakło tu pomysłowych i brawurowych popisów instrumentalnych, przede wszystkim Steve'a Houtmeyersa i Stevena Marxa. Sprawiedliwość trzeba oddać też pozostałej dwójce muzyków - gra Dave'a Houtmeyersa i Toma Vanlaera jest bardzo wyrazista, pełna energii i co najważniejsze - dobrze słyszalna.

Większość swoich prac Carl Gustav Jung napisał trudnym, dość hermetycznym językiem i pod tym względem "Septem Sermones ad Mortuos" nie jest wyjątkiem. Muzycy Hypnos 69 podjęli się niełatwego zadania, jakim jest przybliżenie idei zawartych w tym pełnych aluzji traktacie przeciętnemu zjadaczowi chleba. Z tej próby wywiązali się koncertowo - nagrali płytę bardzo przystępną, również dla niezbyt psychologicznie i muzycznie wyrobionemu słuchaczowi.

Krzysztof Michalczewski

14
Zespoły / HYPNOS 69 - THE ECLECTIC MEASURE (2006) cz.2
« dnia: Grudnia 16, 2024, 00:19:31  »
HYPNOS 69 - THE ECLECTIC MEASURE (2006) cz.2

During the second edition of the Dutch Symforce Festival this weekend I enjoyed the gigs by Magic Pie, The Watch and Alquin but only one band really blew me away, the Belgian formation Hypnos 69, what a dynamics and enthousiasm. Soon after the concert I rushed towards the Hypnos 69 'stand' and bought their latest effort entitled The Eclectic Measure. Initially Hypnos 69 has disbanded but due to the many positive reactions on their latest album the band decided to re-unite, we should be glad about that and I am gonna tell you why.

Listening to The Eclectic Measure I notice obvious hints of the pivotal first King Crimson album (from dreamy with Mellotron to violent with propulsive interplay, fiery guitar and powerful saxophone), the track Ominous (But Fooled Before) even sounds like a variation on 21st Century Schizoid Man but the blend of Hammond organ, violin-Mellotron and Glockenspiel gives this song a special flavor. During my first listening session Hypnos 69 their sound reminded me not only of KC but more and more of (King Crimson inspired) Swedish formation Anekdoten because of the tension between mellow, compelling and violent interludes, the intense vocals, the fiery guitarwork, the propulsive rhythm-section and the frequent use of the Mellotron. But these are subjective musical observations, I would like to emphasize that Hypnos 69 delivers very pleasant and varied, often compelling and dynamic progrock. On this CD we can enjoy 10 strong and varied compositions: between propulsive and compelling with wonderful Hammond and Mellotron waves and splendid guitar (from bluesy to Cry Baby wah-wah drenched guitar solos) in the alternating titletrack, bombastic with a heavy rhythm-section, powerful saxophone, fiery guitar and a lush Hammond organ sound in The Antagonist, warm acoustic guitar and vocals, majestic violin-Mellotron and a Lucky Man-like synthesizer solo in Halfway To The Stars, from dreamy and compelling to bombastic with a surprising piece of flamenco guitar and howling electric guitar in the exciting The Point Of No Return and a great build-up and grand finale in the mindblowing final song Deus Ex Machina, from dreamy with Fender Rhodes electric piano and spacey slide guitar to breathtaking interplay between sensitive electric guitar and violin-Mellotron, goose bumps!

I am very glad that I was able to visit the Hypnos 69 gig, otherwise I still would have been unaware of this outstanding Belgian band that has made captivating progrock on their fourth album, highly recommended to King Crimson and Anekdoten fans and Heavy Prog aficonados!

erik neuteboom


I guess that this band belongs to the new wave of "space and psychedelic" bands like "Oceansize" for instance.
Strong and heavy sounds combined with pleasant melodies, even spacey moments (but not too much of these). The title track is therefore very instructive of their style. A highlight. This album flirts with heavier sounds ("The Eclectic Measure") and at times with some Van Der Graaf Generator ones ("I And You & Me" part two).

The beauty and grandeur of a song as "Forgotten Souls" will leave you breathless as I am, I guess. Whispering vocals à la "Riverside", superb bass (but this is one of their TM). Great mellotron lines (I guess that "Anekdoten" are not alien to the renaissance of this great instrument).

A short instrumental break featuring sweet sax will be your transition to "The Antagonist" which is rather .different. Wild, wild, wild. But the band has already cope with these violent moods. If ever you like some energetic beats, you'll be lucky. Almost hard-rocking. And good one. Dynamite, my friends!

If ever you happen to like "Schizoid", then check out for "Ominous". Vocals especially. This is another of their powerful piece of music from this album which shares many of them. These guys are quite interesting and should deserve more of your attention. Only for reviews for this very good album is not fair. And half of those come from Belgian reviewers.Come on!

And the next "Point Of No Return" has more to do with PT than with "Kansas" of course (this should have been Know Return otherwise.). And those mellotron sounds during "Deus Ex-Machina" (no relation either with this Italian band) are so glorious, beautiful, splendid.OK, I'll stop here. Well, just let me tell you that the finale is fantastic.

If ever "Oceansize", "Porcupine Tree" or "Anekdoten" are amongst of your fave bands, this Belgian one needs your attention (and I'm not telling this because "Hypnos 69" is one of the very few good bands currently available form my musically desert country (but we do have beers, chocolates, Bruges, Justine Henin, Jacques Brel, Eddy Merckx etc.). I haven't listened to such a good Belgian album since "Jester" from "Machiavel". But this was in 1978.

Four solid stars.

ZowieZiggy

..::TRACK-LIST::..

1. I and You and Me (I) (1:26)
2. The Eclectic Measure (6:56)
3. Forgotten Souls (3:45)
4. My Ambiguity of Reality (1:55)
5. The Antagonist (3:56)
6. Halfway to the Stars (3:38)
7. I and You and Me (II) (6:25)
8. Ominous (but fooled before) (5:41)
9. The Point of no return (7:42)
10. Deus Ex Machina (6:57)

..::OBSADA::..

Steve Houtmeyers - vocals, electric & acoustic guitars, theremin, synth
Steven Marx - tenor & baritone saxophones, clarinet, Fender Rhodes, Hammond, Mellotron
Tom Vanlaer - bass, Hammond, Fender Rhodes, Moog Taurus
Dave Houtmeyers - drums, percussion, timpani, glockenspiel, synths

https://www.youtube.com/watch?v=v6y0qO5ihDs

15
Zespoły / Traffic - Welcome To The Canteen (1971)
« dnia: Grudnia 15, 2024, 17:27:38  »
Traffic - Welcome To The Canteen (1971)

Traffic to brytyjska grupa rockowa założona w kwietniu 1967 roku, utożsamiana z ruchem hippisowskim. W pierwotnym składzie występowali Steve Winwood, Jim Capaldi, Chris Wood i Dave Mason. Po dwóch latach i wydaniu trzech płyt - Mr. Fantasy, Traffic i Last Exit - nastąpiło pierwsze zawieszenie działalności grupy. Steve Winwood i Ric Grech, były basista zespołu Family, uformowali efemeryczną supergrupę Blind Faith, czasami nazywaną SuperCream, gdyż pozostałymi jej członkami byli Eric Clapton i Ginger Baker. W 1970 roku Blind Faith rozpadł się, a Steve Winwood i Ric Grech zasilili kolejną supergrupę - Ginger Baker’s Air Force - jednakże po kilku wspólnych koncertach Steve Winwood i Ric Grech postanowili reaktywować Traffic.

Title: Welcome To The Canteen

Artist: Traffic

Country: Wielka Brytania

Year: 1971

Genre: Rock

..::TRACK-LIST::..

01. Medicated Goo
02. Sad And Deep As You
03. 40,000 Headmen
04. Shouldn't Have Took More Than You Gave
05. Dear Mr. Fantasy
06. Gimme Some Lovin'

https://www.youtube.com/watch?v=sS_eHdqcrM8

Strony: [1] 2 3 ... 62