Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Techminator

Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 56
46
Muzycy / John Lennon - Plastic Ono Band (1970)
« dnia: Września 30, 2024, 23:55:57  »
John Lennon - Plastic Ono Band (1970)

John Lennon/Plastic Ono Band to pierwszy oficjalny solowy album studyjny Johna Lennona. Wydany w 1970 roku. Producentami byli John Lennon, Yoko Ono i Phil Spector. W 2003 album został sklasyfikowany na 22. miejscu listy 500 albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone. Po tym jak zespół Lennona - The Beatles - rozpadł się w 1970 roku, artysta wraz z żoną udał się on do Los Angeles, by tam wspólnie uczestniczyć w psychoterapii, prowadzonej przez Arthura Janova. Po czterech miesiącach leczenia Lennon wreszcie uwolnił swoje problemy, jakie trapiły go od dzieciństwa (odejście ojca, oddanie go na wychowanie ciotce i w końcu śmierć matki) i zaczął ujawniać je poprzez swoją twórczość muzyczną. Po powrocie do Anglii, we wrześniu, Lennon i Ono poprosili Phila Spectora o pomoc w pracach nad nowym albumem solowym Johna. Poza Spectorem w nagrywaniu uczestniczyli Ringo Starr (perkusja), Klaus Voormann (gitara basowa) oraz Billy Preston (instrumenty klawiszowe w utworze God). Sam Lennon zagrał wszystkie partie gitarowe oraz większość klawiszowych.

Title: Plastic Ono Band

Artist: John Lennon

Country: Wielka Brytania

Year: 1970

Genre: Rock

..::TRACK-LIST::..

1. Mother
2. Hold On
3. I Found Out
4. Working Class Hero
5. Isolation
6. Remember
7. Love
8. Well Well Well
9. Look at Me
10. God
11. My Mummy's Dead

47
Zespoły / GARS - GRUZY ABSOLUTU, REWIZJA SYMBOLI (2012)
« dnia: Września 30, 2024, 23:52:39  »
GARS - GRUZY ABSOLUTU, REWIZJA SYMBOLI (2012)

“Gruzy absolutu, rewizja symboli” to druga płyta trójmiejskich Garsów na której jest wolniej, ciemniej i bardziej depresyjnie. Mocno osadzona sekcja i soczyste gitary tworzą gęstą, duszną atmosferę i emocjonalny ciężar za sprawą tekstów o dramacie człowieka w trakcie konfliktów. Gars łączy melancholię ze wściekłością. Odrobili lekcję ze znajomości takich post metalowych zespołów, jak Amen Ra czy Neurosis. Wciąż słychać u nich echa fascynacji francuską sceną screamo z Le pre je ou souis mort na czele ale także echa gitarowej alternatywy sprzed dwóch dekad typu Shellac czy Fugazi. Korzeniami natomiast mocno sięgają nowojorskiego hardcore'a spod znaku Biohazard.

Tym, co wyróżnia nową płytę Gars na scenie post hardcore/metal jest osiągnięte brzmienie. Klasyczne gitary i wzmacniacze, minimalna ilość efektów i postprodukcji sprawiły, że Garsi w 2012 roku brzmią żywcem jak z lat 90. To też pewnie sprawiło, że miksu i masteringu płyty podjął się twórca brzmienia Nirvany, Skin Yard czy Mudhoney – Jack Endino.

Trójmiejscy muzycy nie bali się zaprosić do współpracy przy nagraniach tak różnych osób, jak Konrad Siedlecki z Radia Bagdad, Marzena Drzeżdżon z Empire, Asia Kucharska z Kiev Office czy Krzysztof Jakub Szwarc z zespołu Nieszksypczrze, który dograł niezwykłe partie altówki.

Grupa GARS powstała w Trójmieście w 2008 roku, więc są zespołem stosunkowo młodym . Tworzy go piątka muzycznych „Samców Alfa” (po wysłuchaniu ich ostatniego krążka mogę śmiało tak o nich napisać): Przemysław Lebiedziński – wokal i sample, Adam Piskorz – bas, Jakub Rusakow – gitara, Miłosz Rusakow – perkusja oraz Radek Skowroński – gitara. Ich dotychczasowe dokonania to EP-ka „Numer zero” z 2008 roku, i LP „Gdzie akcja rozwija się” z roku 2011. Oba wydawnictwa wydane własnym sumptem. Trzeci, recenzowany właśnie przeze mnie krążek to wydany w 2012 roku przez No Sanctuary Records „Gruzy absolutu / rewizja symboli”

Gdybym miał go opisać jak najkrócej i najdobitniej przy tym, to ciśnie mi się na usta jedno określenie: „zajebiście fantastycznie dołująco – miażdżące wydawnictwo”. I przyznam, że takie oblicze GARS- ów łykam od razu. Pomijając symbolikę tytułów (konia z rzędem temu kto odgadnie o co w nich chodzi czy o daty czy to jakiś kod), nieważne, że po wysłuchaniu tekstów człowiek czuję się jak coś co czasem na trawniku przylepia się do podeszwy, to nic, że tak destrukcyjnie działa na psyche, że po jej wysłuchaniu człowiek ma ochotę obwiesić się ładunkami i udać się do najbliższej siedziby ZUS- u , Urzędu Skarbowego lub innego z tych instytucji, które najczęściej psują nam krew. I p…….le to czy czekałyby na mnie za to dziewice. Warstwa tekstowa tej płyty to życie. Ale nie to z Pudelka czy też innego tego typu gówna. To życie pełne niewygody, przeciwności i kontrowersji, to życie zwykłych szarych ludzi i ich problemy, ich reakcje i walka z wiatrakami, hipokryzje i zakłamania, wojny, okrucieństwo wobec innych ludzi i zwierząt. I to wszystko wykrzyczane wręcz w naszym ojczystym języku do mikrofonu, tym dobitniej więc trafiające do słuchacza.

Co do muzyki zaś to ten krążek to dźwiękowy kafar. Miażdży i nie pozostawia jeńców. Jeżeli potrzebujecie rozładować swoje frustracje i wyrzygać gorycz, która pali od wewnątrz to ta płyta jest do tego stworzona. Kanonada perkusji, przesterowane, „brudno” brzmiące gitary, miażdżący i wbijający się w mózg bas i kapitalnie dopasowane do tego wokale. A to wszystko w ostrym, hardcore’owym tempie. Może utraciłem część słuchu, może sąsiedzi przestaną odpowiadać mi „dzień dobry”, może za jakiś czas pies wypełznie spod wanny. Mam to gdzieś. Było warto. A do tego samo brzmienie tej płyty. Żywcem wyrwana z lat 90. Chylę czoła za to, co wycisnął z tej płyty Jack Endino (to ten od brzmienia płyt Nirvany i Mudhoney). Nie można było tego zrobić lepiej. Potęga , soczystość a przy tym selektywnie bez zarzutu. Dodam jeszcze, że dużo „smaczku” dodali tej płycie także zaproszeni goście: Konrad Siedlecki z Radia Bagdad, Marzena Dreżdżon z Empire, Aśka Kucharska z Kiev Office, Krzysztof Jakub Szwarc z Nieszksypczrze. Doborowe towarzystwo.

Może powiecie, że słuchanie tej płyty tyle razy mnie odmóżdżyło, ale nota jest wysoka

9,5/10 (brakujące 0,5 dołożę jak ktoś objaśni mi tytuły)

Irek Dudziński

Warstwa tekstowa nigdy nie była dla mnie najważniejsza w muzyce. Szanuje jednak grupy, które starają się stawiać słowa na równi z muzyką. Często wychodzi z tego wielopoziomowe arcydzieło lub intrygujący koncept. Niemniej jednak zespoły eksplorujące tematykę społeczno-polityczną czy też geopolityczną zawsze najmniej mnie interesowały, a właśnie w takiej niszy porusza się trójmiejski Gars. Często zdarza się, że takie grupy działają tylko dla wyładowania ogólnej frustracji, czy goryczy jaka w nich wzbiera, używając do tego niecenzuralnych i nieskładnych zdań. Taka muzyka nie ma dla mnie wtedy żadnej wartości, może po za „gimnastyczną”, bo można się przy niej efektywnie wyładować. Na całe szczęście, mimo przewijającego się tu i ówdzie patetyzmu i czasami zbędnej pretensjonalności, Gars używa słów, jako całkiem sprawnego oręża unikając przy tym wulgaryzmów.

Już tytuły utworów, co bardziej zainteresowanym życiem politycznym posłużą jako wskazówka, że grupa z Trójmiasta należy do zespołów „zaangażowanych”. Swoją drogą zabawa w rozszyfrowywanie ukrytych w tytułach poszczególnych kompozycji dat jest całkiem zajmująca. W paru miejscach musiałem zasięgnąć wiedzy „wujka Google” i wciąż nie wiem do czego odnosi się jedna z dat. Mogę jednak zdradzić, że pojawiają się tu m.in. takie wydarzenia jak wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, czy też NATO etc. Reszty nie zdradzę, bo nie chcę psuć zabawy. Przejdźmy wreszcie do muzyki, bo to jednak ona powinna być głównym tematem recenzji. Gars na swojej drugiej płycie obciąża brzmienie i wkracza w ramy post-metalu z domieszką hardcore’u. Pierwszy na krążku utwór jeszcze o tym nie przekonuje, bo to tak naprawdę post-rockowa introdukcja, która w delikatny sposób zaznajamia nas z ogólnym klimatem muzyki jaką przyjdzie nam słuchać przez następne trzydzieści parę minut. Zaraz po niej jednak przychodzi pora na pierwszy singiel, do którego powstał bardzo interesujący komiksowy teledysk. 270492 to mocna, bezkompromisowa kompozycja, a nakręcony do niej obrazek tylko to uwydatnia. Oglądając go, zwróćcie uwagę, jak świetnie muzyka łączy się tu z obrazem. Z kolei Miłosz Rusakow świetnie wykorzystał w tym utworze swój zestaw perkusyjny sprawiając, że wielokrotnie zdaję się nam, że przenieśliśmy się gdzieś na front. W końcu płyta opowiada o dramacie człowieka w trakcie konfliktów...

Grupa nie poprzestaje jednak na destrukcyjnym brzmieniu swoich instrumentów, ale chętnie oddala się w stonowane, przepełnione emocjami rejony, które nadają albumowi „Gruzy absolutu, rewizja symboli” ludzkiego czynnika. Pomagają w tym liczni goście z różnych muzycznych światów. Oklaski dla zespołu za taką odwagę, bo kto by się spodziewał na tej płycie dziewczyny, która wydzierała się na scenie „polsatowskiego” show Must Be The Music, czy Asi Kucharskiej z Kiev Office, która w tak piękny sposób pomaga zamknąć ten album. Oprócz nich na krążku udziela się Konrad Siedlecki z Radia Bagdad i Krzysztof Jakub Szwarc z Nieszksypczrze, który w paru utworach czarują brzmieniem swojej altówki.

Wspomniałem o brzmieniu… Miksem i masteringiem zajmował się taki jeden „szaraczek”, co odpowiadał wieki temu za brzmienie takich grup, jak Nirvana, czy Mudhoney… Jack Endino chyba się nazywa, może znacie? No dobra, ale teraz na poważnie. Coraz więcej polskich zespołów sięga po pomoc zagranicznych producentów i to cieszy, bo nasze grupy w końcu zaczynają brzmieć na światowym poziomie. Tak też jest z Gars. Ich najnowszy album śmiało postawiłbym na półce wśród zagranicznych gwiazd tego gatunku. Nie dość, że płyta ma solidny „sound” to jeszcze same kompozycje prezentują naprawdę wysoki poziom. Taki 111111, w którym „wrzeszczy” Marzena Drzeżdżon z Empire (wspomniana dziewczyna z Must Be The Music) to rasowy hardcore z ciekawym wyciszeniem i zgrabnie wplecionym samplem. Z kolei 260112 to już kompozycja bliższa tuzom post-metalu – ciężkie gitary, gęsta praca perkusji i basu, a do tego jeden z najciekawszych tekstów. 280908 dzięki odważnemu użyciu altówki i posępnemu klimatowi przyrównałbym do Neurosis. Ponadto, należy zauważyć, że Piołun – wokalista zespołu – ma równie „brzydki” głos jak wokalista wspomnianej formacji – Scott Kelly.

Byłbym zapomniał, ale „hałaśliwcy” z Trójmiasta śpiewają wyłącznie w języku polskim! Nadaje to muzyce jakąś niewyjaśnioną głębie i szczerość przekazu. Nie sądzę, że będzie to przeszkodą dla zagranicznych słuchaczy, którzy trafią na album „Gruzy absolutu, rewizja symboli”.

Moje pierwsze spotkanie z muzyką Gars przebiegało w dość burzliwym i absorbującym momencie mojego życia, a jednak w jakiś sposób udało się jej przebić do mojej świadomości i przyciągnąć uwagę, a czasami nawet wzbudzić szczery podziw. Mimo, że teksty w wielu przypadkach pozostały dla mnie tylko ciekawostką to muzyka Gars z pewnością nie raz jeszcze rozbrzmi w moich czterech ścianach. Naprawdę dobry album!

Dawid Zielonka

https://progrock.org.pl/rock-progresywny/post-rock/item/9695-gruzy-absolutu-rewizja-symboli

Wbrew opiniom kolegów po piórze, którzy nie zachwycają się twórzością Gars, debiut tej formacji zrobił na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Może nie do końca przemawiały do mnie teksty w ojczystym języku, ale teraz już wiem, że Gars w formie anglojęzycznej straciliby na wartości.

Zresztą teksty na drugiej płycie tego zespołu - "Gruzy absolutu, rewizja symboli", choć pretensjonalne, czasem infantylne i trochę zbyt "proste", to jeden z atutów, bo łatwo się z nimi utożsamić, a przy okazji wkur... na otaczającą nas rzeczywistość. Szarą, smutną i piekielnie niesprawiedliwą.

Nie wiem tylko o co chodzi z zapisem cyfrowym tytułów utworów, możliwe, że każda z cyfr odpowiada znakowi na klawiaturze telefonu (to by było coś!), ale staram się nie zaprzątać sobie tym głowy. Za to do serducha i umysłu WOLNO wkracza dół, pesymizm i ogólny marazm.

Gars robią to, w czym wielu od dawna w tym kraju babrać się nie chce - w ślimaczym tempie budują atmosferę przygnębienia. Tylko po to, aby niczym walec zmiażdżyć słuchacza ścianą dźwięku osadzoną na hardcore`owym kręgosłupie. Sprawdzony patent? Owszem, ale nie do końca na naszym poletku. At the drive`inowskie tło i surowość brzmienia potęgują siłę przekazu Gars i pozwalają postawić to wydawnictwo w czołówce krajowego undergroundu. Ciekawe, co pokażą następnym razem. O ile z tego smutku się nie rozpadną.

Grzegorz 'Chain' Pindor


The new album from Polish melodic post hardcore band GARS is a formidable landscape of open emotions and weighted textures which find home in a realm of depressive and shadowed cloaked atmospheres. Dealing with aspects of human tragedy, madness, and personal conflict, it is a release which is fully evocative even though lyrically the Polish only delivery hides the full extent of what one imagines is content as impacting as that of the sounds.

Released on No Sanctuary Records, Gruzy absolutu, rewizja symboli is the second album from the band following on from their debut full length Gdzie akcja rozwija się of last year and their Numer zero EP of 2008. The quintet of vocalist Przemysław Lebiedziński, guitarists Jakub Rusakow and Radek Skowroński, bassist Adam Piskorz, and Miłosz Rusakow on drums, has according to the promo for the new album brought a heavier slower gaited presence than before. This being our first introduction we can only go by that statement but certainly the consuming intensity and fully enveloping richness of the pessimistic coated sounds and massive consumption permeating them gives firm evidence to this evolution of the band’s sound. It is a superbly crafted blend of raging aggression and melodic elegance seamlessly and skilfully entwined for an impressive and enthralling result. As raw as it is heatedly engaging, the album is a triumph which lights up the passions and without doubt one of the highlight releases of the year.

Mixed and mastered by producer Jack Endino (Nirvana, Skin Yard, Mudhoney), the album has a clear and uncluttered sound which gars_okladkaallows all the subtle and imagination elements to find clarity and union within the harsh uncompromising overall breath of the release. It starts with the initially blistered air of opener 101112, an instrumental which connects to and ignites emotions, its tonal evocation and melodramatic strings inspiring dark imagery. This merges into the following confrontation of 270492. The track begins with the same subdued whisper of the starter around a spine of sinewy rhythms and hard staring bass riffs. Into its stride the song brews a caustic cloud of sonic grazing and vocal squalls, all short of furnace intensity but fully impacting in their effect. Continuing to blend the gentler and coarser elements with ease the track is a potent full beginning to the release.

The stark yet fiery stances of 280908 and 111111 both capture the imagination next with their sizzling hot guitar weaves, prowling basslines, and drums which are as uncompromising as they are unpredictably inventive. The first of the two has a shifting distressed presence with despondence, anger, and darkness of the heart pervading ingredients upon the senses. It is the melancholic strings which kiss the air at the climax of the track though which leave the biggest impression to fire up further emotive thoughts. The second is a similarly shaped track in sound which a twist of dual vocals to its passage and great drone like qualities to the groove which appears throughout, not forgetting the ferocious climactic fire it finishes on. If there is any ‘flaw’ with the release it is a similarity in what are admittedly few rather than many moments on the album but it can at times cause a blending of songs if not giving full focus to them as with this pair.

This is not something you can place upon the best track on the album 01054. It is an abrasive pleasure, every member spoiling peace with their distinct intimidating skills and corrosive sounds. The first part of the song is a crawling sonic infestation which evolves into the eventual groove metal beast of insidious infectiousness and mesmeric contagious grooves. It is a glorious violation which out shines the other impressive slabs of excellent aural attitude.

Completed by the sprawling density and acid of 260112, the synapse challenging climate of 271005, and 120399 with the returning strings accompanied by a gorgeous female voice again emerging the senses in overwhelming yet magnetic atmospheres, the album is an outstanding encounter which fans of bands ranging from Neurosis, Amen Ra, and Deftones will find a deep resonance with. Accomplished in quality and individual skills, and powerful in ambience and atmospheric manipulation, Gruzy absolutu, rewizja symboli is a should investigate release.

The RingMaster

..::TRACK-LIST::..

1. 101112 03:24
2. 270492 04:51
3. 280908 06:31
4. 111111 05:09
5. 010504 04:19
6. 260112 05:41
7. 271005 04:40
8. 120399 04:12

..::OBSADA::..

Adam Piskorz - bas, głos
Jakub Rusakow - gitara
Miłosz Rusakow - bębny
Przemek Lebiedziński - głos, sample
Radek - gitara

Gościnnie:
Konrad 'Sielak' Siedlecki, Asia Kucharska, Marzena Dżeżdżon - głosy
Krzysztof Jakub Szwarc - altówka

https://www.youtube.com/watch?v=xxKrbHDQ23g

48
Zespoły / PROAGE - PURGATORIUM (2024)
« dnia: Września 30, 2024, 23:49:32  »
PROAGE - PURGATORIUM (2024)

Niemal dokładnie dwa lat minęły od wydania przez grupę proAge albumu „Coelum”. Przypomnijmy, że była to płyta mocno odmienna od poprzednich. Muzycy zdecydowali się na nagranie krążka akustycznego, a główne partie solowe zapewniał saksofon, na którym grał Mariusz Rutka. Jakiś czas po ukazaniu się tego wydawnictwa, drogi saksofonisty i pozostałych członków zespołu rozeszły się, a grupa powróciła do pięcioosobowego składu, który tworzą Mariusz Filosek – śpiew, Krzysztof Walczyk – instrumenty klawiszowe, Sławomir Jelonek – gitary, Roman Simiński – bas i Bogdan Mikrut – perkusja. Prace nad następczynią „Coelum” rozpoczęły się już w 2022 roku i było wiadomo, że będzie to powrót do elektrycznego grania. Jednak już spojrzenie na tytuły poszczególnych utworów oraz całej płyty sugeruje pewną kontynuację poprzedniego krążka. Po pierwsze, znów są one zapisane w języku łacińskim, a po drugie zachowany jest pewien ciąg – było „Niebo” („Coelum”) a teraz przyszedł czas na „Czyściec”, czyli „Purgatorium”.

A tak tytułowe miejsce opisuje swoimi słowami autor warstwy lirycznej na albumie, Mariusz Filosek: „Pomiędzy krukiem, a krukiem jest mglisty labirynt. Niezauważalny z zewnątrz, a wewnątrz niepojęty. Tutaj każdy krok jest niepewny i pełen refleksji. Tutaj czas przysiada na łące i arogancko zaciąga się życiem, obserwując istoty zmierzające do wyjścia. Na końcu drogi czekają drzwi, złote i srebrne. Za jednymi jest bogactwo i splendor, a za drugimi prostota i spokój. Czego pragniesz, Wędrowcze?”.

Miało być bardziej rockowo i jest. Jednak początek otwierającego całość nagrania „Salve” i tak może szokować. Po akustycznych pejzażach na poprzedniczce nie ma tu śladu, a zastąpione zostały one prawdziwie metalową jazdą, z gęstą pracą perkusji i zadziornym gitarowo – basowo – klawiszowym motywem. Taki stan trwa jednak tylko pół minuty, po którym przychodzi czas na bardziej tradycyjne oblicze grupy – fortepian, głęboki bas, spokojna perkusja, przestrzenna gitara, by po chwili znów spenetrować mocniejsze rejony. Takie zmienne nastroje towarzyszą nam przez całe nagranie – tak zespół wita się („salve” z łac. „cześć” lub „witam” – przyp. autora) z nami, wprowadzając jednocześnie w tematykę albumu:

„Hej ty jak się masz? Nic już nie boli więc powiedz cześć

Nie uciekaj, zaczekaj.

To nic, to nic. Ciągle myślisz, że jeszcze śpisz.

Jedyny dar straciłeś dziś.

Kształt? Brak, barwy brak. Skóra bez krwi, popiołu smak

Wyjęty z pamięci

W górę czy w dół jak szalony windziarz pytasz mnie

Góra czy dół? Nie powiem ci czego chcę”.

Mariusz Filosek swoim charakterystycznym głosem przenosi słuchaczy w muzyczną podróż przez mroczne zakamarki ludzkiej duszy. To historia człowieka, który zakończył życie i musi odnaleźć się w niezrozumiałej dla niego rzeczywistości.

Dalej słyszymy jeszcze ogniste sola na klawiszach i gitarze i tak dobiega końca to niespełna pięciominutowe otwarcie, podczas którego już możemy się przekonać, że najnowszy krążek kwintetu to dzieło nietuzinkowe. A to dopiero przedsmak tego, co następuje dalej…

ProAge ma w swoim repertuarze jednego prawdziwego muzycznego kolosa. Mowa tu oczywiście o tytułowej suicie z albumu „4. Wymiar”, trwającej niemal pół godziny. Tu może muzycy nie rozkręcili się aż tak bardzo, bo umieszczona na drugiej ścieżce kompozycja „Purgatorium I” trwa „jedynie” 17 i pół minuty, ale i tak robi niesamowite wrażenie. Tym bardziej, że cały ten czas wypełniony jest graniem na najwyższym poziomie. Ponad czterominutowy instrumentalny wstęp z dynamiczną pracą sekcji rytmicznej i mocno ekspresyjnym duetem organy Hammonda – gitary, przywodzi skojarzenia z klasycznymi dokonaniami mistrzów hard rocka. W dalszej części pod śpiewem Filoska możemy usłyszeć fantastycznie pulsujący bas z przestrzennym gitarowo-klawiszowym tłem, które przechodzi w nasiąknięty muzyką klasyczną motyw. Na wyróżnienie zasługuje także cudownej urody solo na Moogu, które pojawia się w okolicach 10. minuty, a także wybrzmiewający po nim nastrojowy popis gry Sławka Jelonka, który płynnie przechodzi w kolejny duet, tym razem z fortepianem. Jakby tych muzycznych uniesień było mało, to mamy tu jeszcze cytat z „Requiem” W.A. Mozarta (podziękowania dla niego zostały zamieszczone wewnątrz wydawnictwa), będący tłem do przetworzonego przez vocoder śpiewu:

„Me oczy widziały jak tłumy na drodze

W panice czytały z tablicy nieszczęście

I w ustach im urósł strach nie do zniesienia

Ten poszedł na prawo, ten wcale nie ruszył

I zamiast bezczelnie nadzieję dopieszczać

Rozpierzchli się tchórze ku pustce, ku złudzie”

Jest jednak jakaś nadzieja:

„Jeśli czujesz, że zimno tu, użyj farb by rozbryzgać żar

Spróbuj stanąć wśród świtu słów, słuchaj ich mimo, że mrok

Kiedy wspomnę, a wspomnę ci, musisz iść drogą pod wiatr

Mimo wstydu dam rękę by wskazać ci tajemne drzwi”.

W końcówce słyszymy melodię jakby wydobywaną z pozytywki, po której poruszającą, w pogrzebowym nastroju, partię na trąbce wykonuje Aleksander Kubica. Jeszcze tylko krótki powrót do motywu z początku nagrania i tak dobiega końca ten utwór, który już w tym momencie można uznać za klasyk grupy.

Trzeba przyznać, że grupa lubi odważne posunięcia, bo za takie można uznać wybranie właśnie tego nagrania na drugi promujący album singiel. Ponadto powstał do niego niezwykle interesujący i świetnie zrealizowany przez Rafała Paluszka (Osada Vida) teledysk.

Niemniej ciekawie jest w „zaledwie” 9 i pół minutowym utworze „Purgatorium II”. Początek to piękny, nastrojowy gitarowy motyw na tle dźwięków fortepianu i melotronowych pejzaży i tym razem spokojnej pracy sekcji. Potem na pierwszy plan wysuwa się pętla basowa Romana Simińskiego, której towarzyszą liryczne dźwięki gitary i niesamowicie subtelnie natchniony śpiew Mariusza Filoska o kolejnym zagubionym człowieku, który nie potrafi zrozumieć sytuacji, w której się znalazł, kierującym takie słowa do swojej miłości:

„Unoszę się nad twoim snem, zrozumiałem własny stan, jego brak

Nie znoszę kiedy sama śpisz, gdy poduszka tuli cię, zamiast mnie

Nie powiem ci, że kocham cię, to już stało się, nie ma mnie

Czekam noce, czekam dnie

W głowie zaczął wzrastać gniew

Nie chcę już spoglądać w dół

Bo ty

Zapomniałaś mimo ksiąg

Jak staliśmy pośród łąk

Zaklinając każdy dzień

By trwał

Czemu bracie kładziesz się

W moim miejscu pośród drzew?

Czemu tak unosisz brew?

Nie dla mnie

Gasną zorze, gaśnie dzień

Gdzieś odpływam, kopię dno

Może to właściwy czas

By iść”.

Po tych wersach kolejnym cudnej urody solem raczy nas Sławek Jelonek, a potem wraz z Krzysztofem Walczykiem tworzy mocniejszy duet towarzyszący słowom pełnym rezygnacji i pogodzenia się z własnym końcem:

„Nazbierane słowa śpią i tulą się do ust by skoczyć w mrok

To ostatnia moja myśl by znowu usiąść w kącie twego dnia

Niczym magik, do cylindra wkładam dłoń

Czynię czary, słowa eksplodują w skroń

Obok ciebie, głowę złożył inny ktoś

Moja leży, zakopana pośród łąk”.

W ten sposób docieramy do trzeciej odsłony Czyśćca, czyli nagrania „Purgatorium III”. To kolejna dłuższa, tym razem dziesięciominutowa forma, którą rozpoczyna nieco szybszy rytm podkreślony wyśmienitą grą, którą czaruje Bogdan Mikrut. W trzeciej minucie jego kolega z sekcji, Roman Simiński, pięknie eksploruje „doły”, a Sławek Jelonek czaruje pociągłymi nutami na tle organowych plam. W połowie rozpoczyna się dłuższy instrumentalny fragment, w którym Krzysztof Walczyk po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych muzyków w naszym kraju grających na organach Hammonda. Na chwilę oddaje pole gitarzyście, by po chwili ponownie zaczarować nas dźwiękami wydobywanych ze swoich klawiatur. W warstwie lirycznej słyszymy kolejną próbę zrozumienia przez bohatera swojego położenia:

„Witaj w nowym świecie, tymczasowo błąkasz się

Płyną czarne chmury, niepogoda zbliża się



Nikt ci nie pomoże, miną wieki zanim ty

Tak zapamiętasz wrzesień, a ja wydam chłodny sąd

Wrzesień, to już jakaś jest podpowiedź

Nie do wiary że to robię

Wkładam dłonie prosto w mózg

Fiszki mam, katalogi wielu zmian

Wrzesień, czy na pewno to był wrzesień?

Ile mam czasu? Nie wiem czy wierzyć w ten chory sen

Obiecali niebo, a dzięki sobie utkwiłem tu

Droga w lewo do przejścia już wije się

Otwórz oczy idź

Siedzę na krawędzi, do moich myśli przebijam się

Spadam w niepamięci, nie mogę bardziej już zabić się

Jest nadzieja, telefon już woła mnie

Nie rozumiem już po co drzwi”.

To, że muzycy lubią zaskakiwać, nie jest niczym nowym. Nie zdziwi zatem fakt, że finał albumu odbiega od reszty kompozycji. Jest mrocznie, transowo, niepokojąco. To „Somnum”, czyli „Sen” lub „Spoczynek”. Niespokojny nastrój buduje potężna partia bębnów zagrana głównie na tomach, mocno wyrazisty bas, odgłosy burzy, pojawia się flet (gra na nim Karolina Grodzińska), schowana w tle transowa elektronika, żeńskie wokalizy. W drugiej części otrzymujemy wyciszenie z dominującym fortepianem towarzyszącym słowom o pogodzeniu się ze swym losem:

„Czemu mówisz mi? Teraz jest teraz

Sen nie przyjdzie dziś, nie warto czekać

Czy ich widzisz poza mgłą? Tam oni są

Wiem że oni bliscy są, choć słowa śpią

Wrzesień włożył czerń za wcześnie dla nas

Bez skazy czysta łza pokruszy mur

A wspomnienia dadzą czas by dalej pójść

Ja idę stąd, już pójdę tam”.

Bohater wyruszył zatem w podróż, czyli „Iter”. Taki tytuł (niewyróżniony na okładce) ma klawiszowa miniaturka będąca swoistym post scriptum. Dusza opuściła Czyściec i ruszyła dalej, ale którą drogę wybrała?…

„Purgatorium” to kontynuacja tematów rozpoczętych na wcześniejszym albumie, ale muzycznie o wiele bardziej zbliżona do „4. Wymiaru”. Brak saksofonu, który odgrywał wiodącą rolę na „Coelum”, jeśli chodzi o partie solowe, a także powrót do bardziej rockowego brzmienia, spowodowały, że w większym wymiarze możemy cieszyć uszy indywidualnymi popisami Krzysztofa Walczyka i Sławomira Jelonka, którzy mając solidną podstawę zbudowaną przez znakomitą sekcję rytmiczną Roman Simiński – Bogdan Mikrut, mogli rozwinąć skrzydła na miarę swoich niebanalnych talentów.

Jest oczywiście jeszcze Mariusz Filosek. To prawdziwy człowiek–orkiestra. Nie tylko wymyślił i rewelacyjnie zinterpretował, jak zwykle barwne, poetyckie teksty, to jeszcze jest autorem rewelacyjnej szaty graficznej zdobiącej książeczkę i gustowny digipack. Współgra ona wyśmienicie z tematyką płyty - warto zwrócić uwagę choćby na zdjęcie muzyków. Siedzą oni przy stole, cała piątka, z tym, że Mariusz jest jakiś niewyraźny, schowany we mgle, pomiędzy światami…

Wokalista także napisał scenariusz do wspomnianego teledysku, a właściwie filmowej impresji stworzonej, by zilustrować nagranie „Purgatorium I”. Nie należy też zapominać, że to obdarzony niezwykłą wyobraźnią i niepospolitym poczuciem humoru autor powieści. Najnowsza, zatytułowana „MPD” (skojarzenia z drugim albumem proAge jak najbardziej na miejscu) ukazała się w lutym.

A wracając do opisywanego wydawnictwa, to grupa stworzyła, w mojej opinii, swoje najciekawsze dzieło. Wszystko tu pasuje idealnie, mocny, prawie metalowy początek, na wskroś progresywne trzy nagrania tytułowe oraz transowy finał. Pełna harmonia muzyki i słów. Na dodatek wszystko to brzmi po prostu rewelacyjnie, do czego przyczynił się ponownie Jan Mitoraj (Osada Vida, Brain Connect, zespół Wojciecha Ciuraja), który całość zmiksował i poddał masteringowi.

Dopiero marzec, a to bez wątpienia jest mocna kandydatka do miana albumu roku 2024! Płyta ukaże się 20 marca za sprawą wydawnictwa Prog Metal Rock Promotion, a swoją sceniczną premierę będzie miała dokładnie miesiąc później podczas kolejnej edycji Spring Prog Festival, który odbędzie się w Sosnowcu.

Tomasz Dudkowski

Po dwuletniej przerwie, nakładem Prog Metal Rock Promotion ukazała się piąta płyta w dorobku tej zagłębiowskiej, progresywnej formacji. Najnowszy album przenosi słuchaczy w muzyczną podróż przez mroczne zakamarki ludzkiej duszy. To historia człowieka, który zakończył życie i musi odnaleźć się w niezrozumiałej dla niego rzeczywistości. Do tego tematu świetnie nawiązuje okładkowa grafika. Moim zdaniem to najciekawszy obraz, spośród wszystkich płytowych grafik tego zespołu.

O ile poprzednia płyta „Coelum”, filtrowała z jazzowym klimatem (recenzja: TUTAJ), to tym razem muzyka wędruje w stronę bardziej ostrzejszych, prog metalowych brzmień. Zwłaszcza pierwsza z kompozycji „Salve” ma właśnie taki prog metalowy charakter. Kolejne kompozycje, to trzy części obdarzone tytułem „Purgatorium”. Część pierwsza, to aż 17 i pół minutowy, progresywny długas. Już na jego wstępie błyszczą klawiszowe partie. Johna Lorda? Dona Aireya? Nie, Krzysztofa Walczyka! I mimo, że to utwór najdłuższy, chciałoby się zaśpiewać wraz z Mariuszem Filoskiem: „… niech ten jeden dzień utwór trwa dłużej, by na lepszy czas zasłużyć…”. Kompozycję wieńczy krótka, jakby cmentarna partia trąbki, oraz świetny klawiszowo-gitarowy konglomerat Walczyk-Jelonek. „Purgatorium 2” również szafuje pięknym, progresywnym klimatem, jednak nieco bardziej subtelnym. O ile dwie pierwsze części muzycznie sięgają nieba, to cześć 3, to faktycznie taki tytułowy „czyściec”. Ta dziesięciominutowa kompozycja, została trochę przegadana wokalnie, choć i tutaj nie brakuje pięknej klawiszowo- gitarowej ornamentyki i fajnej pulsacji gitary basowej Romana Simińskiego. Na zakończenie, zdecydowanie krótszy, pięciominutowy „Somnum’. Bardziej mroczny. Fajny klimat robią tutaj instrumenty perkusyjne Bogdana Mikruta i partie fletu i industrialne motywy.

Trzeba przyznać że pod skrzydłami Prog Metal Rock Promotion, zespół notuje kolejny progres, o czym świadczy nie tylko okładka, ale oczywiście sama muzyka.

Marek Toma

..::TRACK-LIST::..

1. Salve 4:40
2. Purgatorium I 17:37
3. Purgatorium II 9:28
4. Purgatorium III 10:07
5. Somnum 5:27

..::OBSADA::..

Mariusz Filosek - vocals
Sławek Yeahlon Jelonek - guitar
Bogdan Bąku Mikrut - drums
Krzysztof Walczyk - keyboards
Roman Simiński - bass

Guests:
Karolina Grodzińska - flute
Aleksander Kubica - trumpet

https://www.youtube.com/watch?v=SL4LxNR3VZQ

49
Zespoły / The Beatles - White Album (1968)
« dnia: Września 30, 2024, 23:41:31  »
The Beatles - White Album (1968)

The Beatles (popularnie: The White Album) to dziewiąty album brytyjskiego zespołu rockowego The Beatles, będący dziewiątym w ich dyskografii. Wydany został w 1968 roku jako podwójny album, którego producentem był George Martin. Okładka zaprojektowana została przez artystę pop-art Richarda Hamiltona, we współpracy z Paulem McCartneyem. Nieznacznie poniżej środka prawej strony albumu została wytłoczona nazwa zespołu. Na okładce znalazł się także niepowtarzalny numer seryjny, co miało spowodować, według Hamiltona, „ironiczną sytuację ponumerowanego wydania czegoś w liczbie pięciu milionów kopii”. W 2008 roku na eBayu sprzedano oryginalne wydanie albumu z numerem 0000005 za kwotę 19 201 GBP. W 2015 roku egzemplarz The Beatles należący do Ringo Starra, o numerze 0000001, został sprzedany na aukcji za sumę 790 000 USD.

Artist: The Beatles

Title: White Album

Country: Wielka Brytania

Year: 1968

Genre: Rock

..::TRACK-LIST::..

1 Back in the U.S.S.R.
2 Dear Prudence
3 Glass Onion
4 Ob-La-Di, Ob-La-Da
5 Wild Honey Pie
6 The Continuing Story of Bungalow Bill
7 While My Guitar Gently Weeps
8 Happiness Is a Warm Gun
9 Martha My Dear
10 I'm So Tired
11 Blackbird
12 Piggies
13 Rocky Raccoon
14 Don't Pass Me By
15 Why Don't We Do It in the Road?
16 I Willl
17 Julia
18 Birthday
19 Yer Blues
20 Mother Nature's Son
21 Everybody's Got Something to Hide Except Me and My Monkey
22 Sexy Sadie
23 Helter Skelter
24 Long, Long, Long
25 Revolution 1
26 Honey Pie
27 Savoy Truffle
28 Cry Baby Cry
29 Revolution 9
30 Good Night

50
Zespoły / EYE FOR AN EYE - TERAZ (2022)
« dnia: Września 30, 2024, 22:59:09  »
EYE FOR AN EYE - TERAZ (2022)

Płyta ukazała się w 2022 r. na 25-lecie zespołu. Przez ten czas Eye For An Eye zdążyli nagrać 5 dużych płyt, epkę, split i wydać nawet swój pożegnalny koncert na dvd... Bo w międzyczasie zdążyli się też rozpaść i powrócić.

Nowy album nagrali [od koniec 2021. Płyta nazywa się „Teraz” i chodzi w niej o to, że punk rock, hardcore i underground ciągle żyją i ciągle krzyczą o tym, o czym trzeba krzyczeć. „Teraz” to 10 nowych piosenek – płyta krótka, zwarta, ostra i prosto w ryj jak winyle Minor Threat. No dobra, jest też kapka liryzmu.

W świecie w którym coraz mniej tonu na serio, EFAE na serio (co nie znaczy że nie bez punkowej ironii) podejmuje niełatwe tematy: dyskryminacja kobiet, katastrofa klimatyczna, cyfrowa dyktatura – to wszystko o czym Wy nie chcecie wiedzieć, a co „oni” skrzętnie ukrywają. Ale punk rock nie jest muzyką tylko do zabawy. Choć oczywiście fajne piosenki, takie jak z tej płyty, jeszcze nikomu nie zaszkodziły i w koncertowym młynie się sprawdzą.

W kawałku „Bankiet” gościnnie zaśpiewał Robal z Dezertera; zaś okładkę pięknie zaprojektował nasz nadworny grafik Petr. No i jest to ogólnie kawał dobrej, punkrockowej roboty.

1. Rzecz O Banalności Zła   2:02
2. Śpij, Śpij Maleńka   2:22
3. Bankiet (Guest, Vocals Robert Matera)   2:14
4. Katechizm   2:08
5. Teraz   2:08
6. Odklejeni   2:13
7. Hate   1:41
8. Choroba Świata   2:09
9. Cyfrowa Ja   1:24
10. Hope   3:39

Vocals - Anna Świstak
Bass, Backing Vocals [Chórki] - Damian Fliś
Guitar, Backing Vocals [Chórki] - Adam Kotzian, Tomasz Świstak
Percussion, Backing Vocals [Chórki] - Rafał Wiśniewski

Guest, Backing Vocals [Chórki] - Tymon Kotzian

https://www.youtube.com/watch?v=WYK45VE6LXA


51
Zespoły / DR FLEISCHMAN - LIVE ON-LINE (2022)
« dnia: Września 30, 2024, 22:22:19  »
DR FLEISCHMAN - LIVE ON-LINE (2022)

Panie i panowie Dr Fleischman z Pieńska!
To będzie terapia wstrząsowa: będzie ostro, będzie hard-corowo, będzie rock’n’drollowo!

Koncert w legendarnym MDK Zgorzelec...

..::TRACK-LIST::..

1. on bóg, ja człowiek 04:05
2. pragnienie przegniłe 05:33
3. krok po kroku 04:53
4. twarz człowieka 04:37
5. bez tekstu 04:00
6. ten czas 05:28
7. odchodzimy 03:40
8. tam 04:24
9. piękny dzień 06:35

..::OBSADA::..

Jacek Bartczak - gitara basowa, wokal
Michał Bartczak - gitara, wokal
Marcin Dubrawski - perkusja, teksty

https://www.youtube.com/watch?v=mdQ_sIY7FAI



52
Zespoły / GARDENIA - III (2006)
« dnia: Września 29, 2024, 23:32:17  »
GARDENIA - III (2006)

Trzeci album istniejącego od 20. lat warszawskiego zespołu, założonego przez wokalistę Radka Nowaka i gitarzystę Alka Januszewskiego, to ziejące pesymizmem studium w czerni, w jaką spowity jest cały świat i jaką jest omotane życie każdego przeciętnego człowieka.

W przestrzeni życiowej szkicowanej przez Nowaka każdy jest zaksięgowanym numerem w katalogu („Głosy"), każdego dręczą prywatne demony (ciekawy, finalny „Demony"), każdy na codzień jest obficie polewany gęstą i cuchnącą wydzieliną katastroficznych newsów („Złe wiadomości"). Autor tekstów odwołuje się do klasycznej punkrockowej retoryki, korzeniami sięgającej pierwszego albumu The Clash i naszych rodzimych pionierów gatunku - Brygady Kryzys i Tiltu. Opowiada jednak o rzeczywistości już zgoła innej niż ta sprzed ćwierć wieku, bo o rzeczywistości kreowanej przez mętną politykę na rodzimym podwórku i atmosferę po zamachach terrorystycznych na świecie. A że w dobie globalizmu i my staliśmy się częścią świata, więc w konsekwencji otrzymujemy podwójny koktail, po którym faktycznie może zrobić się czarno przed oczami. Muzyka, jak na teksty przystało, też raczej bliższa jest garażu niż wypasionego studia nagraniowego. Ale to akurat nie wada, bo generalnie trzyma się postpunkowej, indie-rockowej poetyki.
A słucha się tego o wiele lepiej i emocjonalniej niż tych wszystkich nibyrockowych wykonawców przymilających się decydentom od radiowych playlist.

..::TRACK-LIST::..

1. Głosy
2. Złe Wiadomości
3. Radioreggae
4. Czerwone Pieniądze
5. Kamień
6. Syreny
7. Podaj Mi Broń
8. Czarny Pokój
9. Biel
10. Teraz
11. Północ
12. Kryształ
13. Chciałbym Zasnąć
14. Demony

https://www.youtube.com/watch?v=SIzgvm8Rg-8

53
Zespoły / COCHISE - COCHISE (2024)
« dnia: Września 29, 2024, 23:30:12  »
COCHISE - COCHISE (2024)

Ósmy studyjny album jednego z czołowych polskich zespołów grunge'owych, zatytułowany „Cochise”, to prawdziwa muzyczna uczta dla fanów gatunku. Nagrany w LaGrunge Studio w Orli pod czujnym okiem uznanego producenta Krzysztofa Murawskiego, a następnie poddany masteringowi przez Richarda Addisona z Trillium Sound Mastering w Kanadzie, album stanowi doskonałe połączenie tradycji z nowoczesnością.

Muzycznie „Cochise” kontynuuje ścieżkę wyznaczoną przez wcześniejsze produkcje zespołu, łącząc energetyczne utwory o ciężkich, niemal metalowych brzmieniach z bardziej subtelnymi, nastrojowymi kompozycjami. Teksty, pełne zaangażowania i emocji, doskonale współgrają z dynamicznymi i kreatywnymi riffami, tworząc harmonijną całość. Album pokazuje, że zespół potrafi pozostać wierny rockowym korzeniom, jednocześnie wprowadzając świeże i oryginalne elementy do swojej twórczości.
Na szczególną uwagę zasługują dwa utwory, „Trouble in the Streets of Happiness” i „Garden of the Bones”, w których na fortepianie zagrał wybitny artysta Leszek Możdżer. Płytę promują trzy teledyski: „Say2You”, „Trouble in the Streets of Happiness” oraz „Den of Thieves”. W klipie do „Trouble in the Streets of Happiness” pojawili się gościnnie aktor Maciej Zakościelny w roli głównej oraz Leszek Możdżer. Tradycyjnie, na płycie znalazł się cover, tym razem jest to utwór Króla, Elvisa Presleya - "Burnning Love".

„Cochise” to album, który dowodzi, że zespół nie tylko pozostaje na szczycie, ale również nie boi się eksperymentować, wzbogacając swoje brzmienie o nowe, inspirujące pomysły. W 2024 roku zespół Cochise świętuje XX lat na muzycznej scenie!

..::TRACK-LIST::..

1. Say2You
2. Trouble in the streets of happiness
3. Den of thieves
4. Supreme
5. Garden of the bones
6. Summer sounds
7. About the boy
8. Pain of hope
9. Burning love

https://www.youtube.com/watch?v=SMp8A3mlrKM

54
CAMEL - AIR BORN [THE MCA & DECCA YEARS 1973-1984] (2023) [CD19-BBC RADIO ONE 'IN CONCERT' AT THE HAMMERSMITH ODEON]

Po lekkim wakacyjnym wydawniczym marazmie sezon przedświąteczny prezentuje się całkiem bogato. Wśród wielu zapowiedzianych pozycji, o których będę sukcesywnie pisał, szczególnie interesująco wygląda imponujący box, jakże uwielbianej przeze mnie grupy Camel. Wydawnictwo „Air Born: The MCA & Decca Years 1973-1984” przygotowano z okazji 50-lecia ukazania się pierwszego longplaya formacji. Będzie ono zawierać aż 27 płyt CD (!!!) oraz 5 Blu-Ray’ów.

Zestaw wypełnią zremasterowane wersje wszystkich albumów studyjnych, koncertowych oraz singli zrealizowanych przez Camel dla wytwórni MCA i Decca. Do tego dojdą trzy recitale dla BBC: BBC Radio One „In Concert” – 6 czerwiec 1974, BBC Radio One „In Concert” – 22 kwiecień 1975 oraz BBC „In Concert” – Golders Green Hippodrome – 29 wrzesień 1977. Kolejne trzy koncerty to na nowo zmiksowane występy: „Live at Marquee Club, London” – 20 czerwiec 1974, „Live at Hammersmith Odeon” – 14 kwiecień 1976 oraz „Live at Hammersmith Odeon” – 1 październik 1977. Wszystkie te zapisy były co prawda już publikowane jako bonusy na poprzednich edycjach albumów zespołu, ale w nieco chaotyczny i nieuporządkowany sposób. Teraz będzie można ich wysłuchać w całości. Nader ciekawie i obiecująco przestawiają się studyjne (w większości niepublikowane) bonusy, pochodzące z sesji do poszczególnych albumów. Nie ma ich dużo, ale na pewno przysporzą sporo radości fanom formacji. Odrzutem z pierwszego albumu jest utwór „Sarah”. Aż pięć nagrań, które trafiły na płytę „Mirage”, otrzymamy dodatkowo także we wczesnych wersjach demo z 15 czerwca 1973r. Dwa mniej znane nagrania „Autumn” i „Riverman”, zespół zrealizował gdzieś pomiędzy longplayami „Mirage” i „The Snow Goose”. Krążek „Moonmadness” uzupełnią m.in. trzy studyjne dema. I wreszcie utwór „Captured” z płyty „Nude” usłyszymy we wczesnej, nieznanej dotąd wersji.

Jakby tego było mało, albumy „Camel”, „Mirage”, „The Snow Goose”, „Moonmadness” i „Nude” otrzymujemy także w zupełnie nowych miksach stereo oraz 5.1. Ogromna szkoda, że w podobny sposób nie opracowano pozostałych płyt. Być może nie udało się odnaleźć taśm z zapisami wielośladowymi?

Jeśli chodzi o materiały wideo, to poza paroma klipami i fragmentami występów z TV znajdą się tam koncerty: BBC TV „The Old Grey Whistle Test” – 21 czerwiec 1975, Live at Hammersmith Odeon – 1 październik 1977 oraz film „Pressure Points”. Pudełko uzupełni oczywiście gruba książka oraz plakat.

Paweł Nawara

The box features 27 CDs & five blu-rays and includes newly remastered versions of every Camel album and single issued between 1973 and 1984, but also includes new stereo and 5.1 Surround Sound versions of five albums, as well as new mixes of three concerts; The Marquee Club, London 1974, Hammersmith Odeon 1976 and Hammersmith Odeon 1977.

The package also features previously unreleased outtakes from album recording sessions and BBC Radio ‘In Concert’ appearances from 1974, 1975, 1977 and 1981.

Emerging just in time to honour the 50th anniversary of their debut album, Air Born is a sprawling boxed set which, as the title implies, celebrates their years spent with MCA and Decca. This was not always a happy time in terms of the band's relationship with Decca; in particular, after Andy Ward suffered a mental health crisis and attempted suicide, Andrew Latimer wanted to put the band on hiatus for a while to give Ward a chance to recuperate, but heartlessly Decca demanded that Camel put out a new studio album anyway - and pressured them to make it commercially friendly on top of that - which is what led to the critical stumble of The Single Factor.
Still, musically speaking this covers the music which Camel built their legacy on and more besides. Full remasters (and, for some select albums, additional stereo remixes) of all the Camel studio releases from their debut to Stationary Traveller are, naturally, included, along with a range of supplementary material ranging from unreleased studio tracks through to full live performances.

Much of this stuff has emerged in one form or another as bonus tracks over time, but there are a few significant bits of material which are new to this release. The major scoop of the collection is the full demo tape the band recorded in between their debut album and Mirage, which finds early versions of almost all the Mirage tracks present - only Freefall from that album is missing, and instead we get The Traveller, a Uriah Heep-ish piece which seems to have been abandoned as being more in keeping with their debut album's sound than Mirage's. In terms of sound quality, the demo is top notch, and captures the band's musical growth since they recorded their self-titled album marvellously, forming a hitherto-missing link between that and Mirage.

As for the live material, this is largely a mixture of BBC sessions and material released elsewhere, though there are enhancements and additions here and there. Early live performances include the take on God of Light Revisited originally recorded for the Greasy Truckers - Live At Dingwalls Dance Hall release, a funky, Santana-influenced piece. Again, this has been fairly widely repackaged as a bonus track on some issue or other over the years.

BBC sessions here include a June 1974 recording showcasing the band fresh from the release of Mirage, a more expansive 1975 offering giving extensive extracts from The Snow Goose (with the band on excellent form and proving they didn't need the orchestra to evoken the album's magic live), their excellent appearance on The Old Grey Whistle Test, and a 1977 Sight and Sound In Concert appearance from the Rain Dances lineup primarily focused on that album but also including great takes on Snow Goose material, Never Let Go from the debut, and an absolutely stellar take on Lunar Sea from Moonmadness. Much of this material has shown up as bonus tracks or on bootlegs over the years, but it's nice to get it in fairly definitive versions here.

Rather than presenting A Live Record in either its original or expanded configurations, the box instead offers the complete original live recordings from the different shows which made up that release. This includes a full set from the Marquee Club in October 1974, in which the band both burn through excellent renditions of Mirage-era material and road test compositions which would later make it onto The Snow Goose. The sound quality on this is remarkably good - perhaps the best of any of the pre-Goose live offerings here - and it's interesting how the Snow Goose compositions differ to account for the lack of an orchestra in tow.

Naturally, there's also the Royal Albert Hall full performance of The Snow Goose with orchestra from 1975, which would form the basis of the second disc of A Live Record; this is enhanced by an encore performance of Lady Fantasy, skillfully adapted to account for the orchestra.

We also get a full concert set from the Hammersmith Odeon in 1976; previously only smatterings of this had been borrowed for the extended CD version of A Live Record or on some reissues of Moonmadness, but having the full show to hand in its original running order is excellent. There's a few technical issues audible - notably some faint buzzing on a few tracks which could be down to the original tapes having an issue or might be indicative of some of the band's equipment having a bit of a moment, but this is a mild blemish easily overlooked, especially since some care seems to have been taken here to tidy up the lives tapes as best as possible.

This live set is especially valuable since it provides a final showcase for the original lineup of Camel - some would say the classic lineup - prior to personnel shifts and their Rain Dances-era drift into a Canterbury-influenced direction. You get Latimer, Ward, Ferguson, and Bardens at the absolute top of their game, with a setlist drawn from some of the greatest albums not just in the Camel discography but in the progressive rock pantheon as a whole, with the setlist finally presented on disc more or less as it was conceived to be delivered onstage; when you think about it, that's absolutely fantastic.

The band return to the Odeon in 1977 for a barnstorming set which, along with some stray tracks from other venues rounding off the Live Record material. The 1977 Odeon show is the fullest document of the Rain Dances lineup live on this set, and it's absolutely superb. Between that and the tracks from Bristol and Leeds, the Rain Dances period ends up being the era of the band that's perhaps best-represented by live material here (with The Snow Goose period a close second).

Other live material in the collection includes a tightened-up reissue of the BBC session previously released as On the Road 1981 (including two tracks - Summer Lightning and Ice - not included on previous releases of the BBC session) and, lastly, a remaster of Pressure Points.

Most prog fans will have at least some of the material here - though the new mixes of Camel, Mirage, The Snow Goose, Moonmadness, and Nude are good enough to be worth dipping into (and the previous mixes are also presented so you can judge which you prefer) - but even Camel fanatics probably won't have all of it. If you've got significant gaps to fill in your Camel collection - or if the prospect of all those live goodies have you salivating - it's highly worthwhile, offering the lion's share of their output in one package.

Warthur

..::TRACK-LIST::..

CD 19 - BBC Radio One 'In Concert' at the Hammersmith Odeon:
1. Never Let Go
2. Song Within A Song
3. Lunar Sea
4. Summer Lightning
5. Ice
6. City Life
7. Nude-Drafted
8. Docks
9. Beached
10. Landscapes
11. Changing Places
12. Reflections
13. Captured
14. The Last Farewell

..::OBSADA::..

Andy Latimer - guitar, flute, vocals
- see Camel 1973-1984 line-ups

https://www.youtube.com/watch?v=yT07lhGikUA

55
CAMEL - AIR BORN [THE MCA & DECCA YEARS 1973-1984] (2023) [CD18-NUDE]

Po lekkim wakacyjnym wydawniczym marazmie sezon przedświąteczny prezentuje się całkiem bogato. Wśród wielu zapowiedzianych pozycji, o których będę sukcesywnie pisał, szczególnie interesująco wygląda imponujący box, jakże uwielbianej przeze mnie grupy Camel. Wydawnictwo „Air Born: The MCA & Decca Years 1973-1984” przygotowano z okazji 50-lecia ukazania się pierwszego longplaya formacji. Będzie ono zawierać aż 27 płyt CD (!!!) oraz 5 Blu-Ray’ów.

Zestaw wypełnią zremasterowane wersje wszystkich albumów studyjnych, koncertowych oraz singli zrealizowanych przez Camel dla wytwórni MCA i Decca. Do tego dojdą trzy recitale dla BBC: BBC Radio One „In Concert” – 6 czerwiec 1974, BBC Radio One „In Concert” – 22 kwiecień 1975 oraz BBC „In Concert” – Golders Green Hippodrome – 29 wrzesień 1977. Kolejne trzy koncerty to na nowo zmiksowane występy: „Live at Marquee Club, London” – 20 czerwiec 1974, „Live at Hammersmith Odeon” – 14 kwiecień 1976 oraz „Live at Hammersmith Odeon” – 1 październik 1977. Wszystkie te zapisy były co prawda już publikowane jako bonusy na poprzednich edycjach albumów zespołu, ale w nieco chaotyczny i nieuporządkowany sposób. Teraz będzie można ich wysłuchać w całości. Nader ciekawie i obiecująco przestawiają się studyjne (w większości niepublikowane) bonusy, pochodzące z sesji do poszczególnych albumów. Nie ma ich dużo, ale na pewno przysporzą sporo radości fanom formacji. Odrzutem z pierwszego albumu jest utwór „Sarah”. Aż pięć nagrań, które trafiły na płytę „Mirage”, otrzymamy dodatkowo także we wczesnych wersjach demo z 15 czerwca 1973r. Dwa mniej znane nagrania „Autumn” i „Riverman”, zespół zrealizował gdzieś pomiędzy longplayami „Mirage” i „The Snow Goose”. Krążek „Moonmadness” uzupełnią m.in. trzy studyjne dema. I wreszcie utwór „Captured” z płyty „Nude” usłyszymy we wczesnej, nieznanej dotąd wersji.

Jakby tego było mało, albumy „Camel”, „Mirage”, „The Snow Goose”, „Moonmadness” i „Nude” otrzymujemy także w zupełnie nowych miksach stereo oraz 5.1. Ogromna szkoda, że w podobny sposób nie opracowano pozostałych płyt. Być może nie udało się odnaleźć taśm z zapisami wielośladowymi?

Jeśli chodzi o materiały wideo, to poza paroma klipami i fragmentami występów z TV znajdą się tam koncerty: BBC TV „The Old Grey Whistle Test” – 21 czerwiec 1975, Live at Hammersmith Odeon – 1 październik 1977 oraz film „Pressure Points”. Pudełko uzupełni oczywiście gruba książka oraz plakat.

Paweł Nawara

The box features 27 CDs & five blu-rays and includes newly remastered versions of every Camel album and single issued between 1973 and 1984, but also includes new stereo and 5.1 Surround Sound versions of five albums, as well as new mixes of three concerts; The Marquee Club, London 1974, Hammersmith Odeon 1976 and Hammersmith Odeon 1977.

The package also features previously unreleased outtakes from album recording sessions and BBC Radio ‘In Concert’ appearances from 1974, 1975, 1977 and 1981.

Emerging just in time to honour the 50th anniversary of their debut album, Air Born is a sprawling boxed set which, as the title implies, celebrates their years spent with MCA and Decca. This was not always a happy time in terms of the band's relationship with Decca; in particular, after Andy Ward suffered a mental health crisis and attempted suicide, Andrew Latimer wanted to put the band on hiatus for a while to give Ward a chance to recuperate, but heartlessly Decca demanded that Camel put out a new studio album anyway - and pressured them to make it commercially friendly on top of that - which is what led to the critical stumble of The Single Factor.
Still, musically speaking this covers the music which Camel built their legacy on and more besides. Full remasters (and, for some select albums, additional stereo remixes) of all the Camel studio releases from their debut to Stationary Traveller are, naturally, included, along with a range of supplementary material ranging from unreleased studio tracks through to full live performances.

Much of this stuff has emerged in one form or another as bonus tracks over time, but there are a few significant bits of material which are new to this release. The major scoop of the collection is the full demo tape the band recorded in between their debut album and Mirage, which finds early versions of almost all the Mirage tracks present - only Freefall from that album is missing, and instead we get The Traveller, a Uriah Heep-ish piece which seems to have been abandoned as being more in keeping with their debut album's sound than Mirage's. In terms of sound quality, the demo is top notch, and captures the band's musical growth since they recorded their self-titled album marvellously, forming a hitherto-missing link between that and Mirage.

As for the live material, this is largely a mixture of BBC sessions and material released elsewhere, though there are enhancements and additions here and there. Early live performances include the take on God of Light Revisited originally recorded for the Greasy Truckers - Live At Dingwalls Dance Hall release, a funky, Santana-influenced piece. Again, this has been fairly widely repackaged as a bonus track on some issue or other over the years.

BBC sessions here include a June 1974 recording showcasing the band fresh from the release of Mirage, a more expansive 1975 offering giving extensive extracts from The Snow Goose (with the band on excellent form and proving they didn't need the orchestra to evoken the album's magic live), their excellent appearance on The Old Grey Whistle Test, and a 1977 Sight and Sound In Concert appearance from the Rain Dances lineup primarily focused on that album but also including great takes on Snow Goose material, Never Let Go from the debut, and an absolutely stellar take on Lunar Sea from Moonmadness. Much of this material has shown up as bonus tracks or on bootlegs over the years, but it's nice to get it in fairly definitive versions here.

Rather than presenting A Live Record in either its original or expanded configurations, the box instead offers the complete original live recordings from the different shows which made up that release. This includes a full set from the Marquee Club in October 1974, in which the band both burn through excellent renditions of Mirage-era material and road test compositions which would later make it onto The Snow Goose. The sound quality on this is remarkably good - perhaps the best of any of the pre-Goose live offerings here - and it's interesting how the Snow Goose compositions differ to account for the lack of an orchestra in tow.

Naturally, there's also the Royal Albert Hall full performance of The Snow Goose with orchestra from 1975, which would form the basis of the second disc of A Live Record; this is enhanced by an encore performance of Lady Fantasy, skillfully adapted to account for the orchestra.

We also get a full concert set from the Hammersmith Odeon in 1976; previously only smatterings of this had been borrowed for the extended CD version of A Live Record or on some reissues of Moonmadness, but having the full show to hand in its original running order is excellent. There's a few technical issues audible - notably some faint buzzing on a few tracks which could be down to the original tapes having an issue or might be indicative of some of the band's equipment having a bit of a moment, but this is a mild blemish easily overlooked, especially since some care seems to have been taken here to tidy up the lives tapes as best as possible.

This live set is especially valuable since it provides a final showcase for the original lineup of Camel - some would say the classic lineup - prior to personnel shifts and their Rain Dances-era drift into a Canterbury-influenced direction. You get Latimer, Ward, Ferguson, and Bardens at the absolute top of their game, with a setlist drawn from some of the greatest albums not just in the Camel discography but in the progressive rock pantheon as a whole, with the setlist finally presented on disc more or less as it was conceived to be delivered onstage; when you think about it, that's absolutely fantastic.

The band return to the Odeon in 1977 for a barnstorming set which, along with some stray tracks from other venues rounding off the Live Record material. The 1977 Odeon show is the fullest document of the Rain Dances lineup live on this set, and it's absolutely superb. Between that and the tracks from Bristol and Leeds, the Rain Dances period ends up being the era of the band that's perhaps best-represented by live material here (with The Snow Goose period a close second).

Other live material in the collection includes a tightened-up reissue of the BBC session previously released as On the Road 1981 (including two tracks - Summer Lightning and Ice - not included on previous releases of the BBC session) and, lastly, a remaster of Pressure Points.

Most prog fans will have at least some of the material here - though the new mixes of Camel, Mirage, The Snow Goose, Moonmadness, and Nude are good enough to be worth dipping into (and the previous mixes are also presented so you can judge which you prefer) - but even Camel fanatics probably won't have all of it. If you've got significant gaps to fill in your Camel collection - or if the prospect of all those live goodies have you salivating - it's highly worthwhile, offering the lion's share of their output in one package.

Warthur

..::TRACK-LIST::..

CD 18 - Nude:
1. City Life
2. Nude
3. Drafted
4. Docks
5. Beached
6. Landscapes
7. Changing Places
8. Pomp And Circumstance
9. Please Come Home
10. Reflections
11. Captured
1. The Homecoming
13. Lies
14. The Birthday Cake (The Last Farewell)
15. Nude's Return (The Last Farewell)

..::OBSADA::..

Andy Latimer - guitar, flute, vocals
- see Camel 1973-1984 line-ups

https://www.youtube.com/watch?v=yT07lhGikUA

56
ART BEARS - THE ART BOX [THE DEFINITIVE AND COMPLETE EDITION 6CD SET] (2004) [CD2-WINTER SONGS (1979)]

Legendarna formacja awangardowej piosenki, spadkobiercy HENRY COW!
Pudło zawiera wszystkie wydane płyty, kompozycje dotąd nie wydane oraz podwójny CD z kompozycjami ART BEARS zagranymi, z wykorzystaniem oryginalnych taśm, przez charyzmatycznych przyjaciół kultowej formacji. Oraz książeczkę z historią zespołu, wywiadami, etc.etc.
PETARDA

Poprzedni album Art Bears, "Hopes and Fears", nagrywany był tak naprawdę przez zespół Henry Cow i pod tym szyldem początkowo miał się ukazać. "Winter Songs" to już prawdziwy debiut tria tworzonego przez Freda Fritha, Chrisa Cutlera i Dagmar Krause. Pod względem muzycznym większych zmian jednak nie słychać. To wciąż avant-prog zdradzający silną inspirację kameralną awangardą, a w mniejszym stopniu folkiem i no wave. Chociaż w studiu trio nie skorzystało z pomocy dodatkowych muzyków (na koncertach było wspierane przez Petera Blegvada na basie oraz Marca Hollandera na klawiszach i dęciakach), brzmienie jest tu bardzo bogate, w czym zasługa licznych nakładek, głównie z partiami Fritha grającego tu m.in. na różnych gitarach, klawiszach i smyczkach.

Na album składa się czternaście krótkich utworów (autorstwa Fritha i Cutlera), w których jednak zwykle sporo się dzieje. Zaskakują kontrasty, zarówno w poszczególnych nagraniach, jak i między nimi. Szczególnie słychać to na przykładzie wyjątkowo subtelnego, jakby folkowego "The Hermit" i następującego tuż po nim dzikiego "Rats and Monkeys" z agresywnym śpiewem Krause i zwariowanymi partiami instrumentalistów. To akurat dwa najbardziej skrajne utwory. Pozostałe mieszczą się gdzieś pomiędzy, zawierając zarówno dziwne, awangardowe dźwięki, jak i kontrapunkt w postaci łagodniejszych momentów. Nierzadko tym wszystkim dziwactwom towarzyszą całkiem ładne melodie. Nie czynią one jednak albumu łatwiejszym w odbiorze (najwyżej jego fragmenty), a wręcz potęgują wrażenie nieprzewidywalności, niepokoju, może nawet dyskomfortu. Trio tworzyło bowiem absolutnie bezkompromisową muzykę, nie próbując trafić do szerszej publiczności, a jedynie realizować swoje artystyczne ambicje. Inspiracją dla "Winter Songs" były płaskorzeźby, które muzycy widzieli w katedrach w Amiens i Nantes. Stąd utwory mają często monumentalny, majestatyczny charakter, ale bez popadania w patos (np. doskonały "The Slave", w którym interesująco połączono potężną warstwą rytmiczną, dostojne skrzypce i nowave'ową gitarę, albo hipnotyzujący "The Winter Wheel").

"Winter Songs" trzyma wysoki poziom swojego poprzednika. Muzycy wykazali się prawdziwym kunsztem tworząc muzykę tak bezkompromisową i nieprzewidywalną, prawdziwie awangardową, a zarazem nie pozbawioną naprawdę ładnych momentów, które jednak nie czynią jej banalną.

Paweł Pałasz

Art Bears' second album is their masterpiece, a beautifully focussed and concentrated piece of work that was recorded in just 2 weeks. Amazingly, the music was all written during the recording period - Chris Cutler arrived with the texts, Fred Frith set them to music and the arrangements evolved in the studio. On this album there were no guest musicians, although special mention should be made of engineer Etienne Conod's contribution to their use of the studio as a compositional instrument.
Where their debut album explored several different themes, the lyrics for Winter Songs are informed mostly by Chris Cutler's fascination with the Middle Ages and are based on stone carvings in Amiens cathedral (except for two songs that refer to similar carvings in other cathedrals from the same era and area). The words are always poetic and sometimes oblique, although Cutler's political leanings can be inferred from Gold: "Owned men mined me/And out of their lives all my value derived/And out of their deaths/My authority". The music has some of folk influences first heard on 'Hopes and Fears' (Frith began his musical career in folk clubs and some of his solo albums feature his unique take on various folk traditions), but also ventures into dense, dark RIO style chamber rock and even into Residents- influenced studio wizardry. With Frith playing everything except drums, the arrangements are precise and uncluttered. Bass guitar is only heard on a few tracks, most notably on The Summer Wheel and 3 Figures, and like all the other elements in the sonic palette it is only used when necessary. There are some splendid passages featuring violin and piano, as well as Frith's ever inventive guitar. Chris Cutler's drumming is likewise a model of clarity and concision - rather than trying to fill all the available space, he knows when to drive the tempo forward, when to play softly to complement Frith or Dagmar and - most crucially - when not to play at all. Dagmar's interpretation of this material features some of her best vocal performances - The Hermit is sung with a clear, bell like tone, on The Skeleton she is at her most strident and the frantically uptempo Rats and Monkeys (a counterpart to the rock out on In Two Minds from Hopes and Fears) shows the uniqueness of her talent. A particularly powerful moment comes at the opening of First Things First, where the vocal is played backwards as an introduction to the song, mirroring the the theme of the lyrics (two dead trees pulling apart in opposite directions). Lyrics, melody, rhythm, arrangement and production are all informed by a singular vision, and there is nothing extraneous anywhere in these 12 songs.

Despite the possibly forbidding avant garde credentials of the writers and performers, this often a melodic and accessible album. Dagmar's voice is something of an acquired taste, but it is worth persevering with; few albums released under the 'rock' banner have such a coherent and fully realised artistic vision. This album is on a par with Robert Wyatt's Rock Bottom, Christian Vander's Wurdah Itah or Captain Beefheart's Lick My Decals Off, Baby. Uneasy listening, but highly rewarding and strongly recommended.

Syzygy

The early eighties were a period of intense music listening for me: I had emerged from my earlier infatuations with glam rock and prog rock (though I would never outgrow my taste for British folk rock), and I was in a college town where, for the first time in my life, I was listening to real “alternative” radio – back before that had become the designator for yet another money-spinning pop genre – and had access to some good record stores, places that carried the tiny labels, the imports. One of my finds, must have been 1983 or 1984, was Hopes & Fears, a record by Art Bears, a band of which I knew nothing except the name of the guitarist – Fred Frith – who’d played a bit on some of my Eno albums.

It was about that time that, in the middle of a road trip between college and home, I ducked into a Knoxville record store and found the big Brian Eno box set, Working Backwards, which collected all of his LPs to date and added an additional unreleased disc of “music for films.” They wouldn’t take my check, I remember – I had to borrow the cash from a woman riding with me. It was the beginning of a long love affair with sumptuously packaged box sets, which in some ways culminated Christmas before last with the present to end all presents (from Herself): The Art Box, six CDs of Arts Bears music, sensitively remastered and sumptuously packaged under the direction of Chris Cutler, the band’s drummer.

Art Bears took their name from a sentence in Jane Harrison’s Art and Ritual: “even today, when individualism is rampant, art bears traces of its collective, social origin.” That’s a perhaps pretentious mouthful for a “rock” band, and in sharp contrast to the name of the band out of which Art Bears sprang, Henry Cow. Henry Cow was one of the mainstays of the 1970s British “progressive” scene, a group of viciously talented ultra-leftists who began as something like a Pink Floyd knockoff, for a while merged with the song-based band Slapp Happy (Peter Blegvad and Dagmar Krause), and then moved towards long, free-form improvisation. Hopes & Fears was initially to be the fifth Henry Cow album, this one emphasizing song forms rather than instrumentals, with Frith and Cutler mostly at the helm. By the time the record was 3/4 done, the other band members had decided it really wasn’t a Henry Cow record at all, and left Frith, Cutler, and singer Krause to finish things off.

They made two more records after 1978’s Hopes & Fears: Winter Songs (1979) and The World as It Is Today (1981). (That last is a short one – the LP plays at 45 rpm, which makes for grand sound quality but short playtime.) All three have been out of print for ages, and the earlier CD re-releases were of spotty sound quality. The music is composed by Frith, who is one of the great talents of his generation: A fantastic guitarist, making use of various Cageian “treatments,” and generally regarding the guitar in the same “outside” manner that one expects from Eugene Chadbourne or Elliott Sharp in his weirder moments. Frith is also a first-rate bassist (check him out on the Naked City records), a passable violinist, and knows his way around all manner of keyboards. His compositions, while they bear some traces of his own beginnings in the folk clubs, are like nothing else in “popular music”: his sense of melody and harmony owe almost nothing to blues-based rock idioms, but seem to spring out of some warped post-Schoenberg school of lieder.

Cutler is a fantastic drummer, harnessing a kind of Keith Moon-like anarchic impulse to a tight sense of timing and an impeccable ear for unconventional sounds. But in the Art Bears context of songs rather than instrumentals (though there are some snazzy warped folk-dances on Hopes & Fears), his gifts as a lyricist are every bit as important as his drumming. The songs on Hopes & Fears are a mixed bag of lyrics treating issues of family, generational conflict, and society. Winter Songs are based on carvings and decorations on the Cathedral at Amiens, and use those tiny fragments to build up complex meditations on history and change. “Gold,” based on wee illustration of a chest of coins, reworks a passage from Das Kapital:

I was born in the Earth
Out of fire and flood

Owned men mined me

And out of their lives all
my value derives

And out of their deaths
My authority

For

I am the shadow: Money
I come between;
Both time and persons
I disconnect

I can transform
Anything into what
I am.

And make men immortal.

Of course the lyrics alone can give no indication of how powerful this is listened to, from the quiet, melodic beginning – Dagmar Krause double-tracked in harmony over a muted piano – to the tightly restrained antipathetic energy of the second half. "Gold" is pretty much a piano song, but more often than not Krause’s glass-cutting voice, sometimes sounding like she was recorded in a broom closet, at other times with its edges blurred by fuzz effects, soars over Frith’s brutal guitar and Cutler’s assymmetrical drumming. Krause’s singing – a cross between Lotte Lenya and Yoko Ono – is an acquired taste; while she’s always on key, the timbre of the voice can be as grating as Cutler’s drums. She’s a masterful Brecht interpreter; it’s worth one’s trouble to track down Supply and Demand, her collection of mostly political Brecht songs. (Hopes & Fears opens with “On Suicide,” a haunting Brecht/Eisler ditty.)

The World as It Is Today is perhaps the most powerful political record I know before Gang of Four’s Entertainment. (Okay, maybe it ties with Sly and the Family Stone’s There’s a Riot Going On.) The titles alone give an indication: “The Song of Investment Capital Overseas”; “FREEDOM (Armed) PEACE”; “The Song of the Dignity of Labour under Capital.” The lyrics here are firmly within the mainstream of English leftism, from the Levellers through the Chartists and William Morris down to Christopher Hill, and they mingle Marx with the apocalyptic visions of the Revelation of St. John the Divine. The music is appropriately apocalyptic as well: what if rock music had emerged, not out of the matrix of African American and American hillbilly traditions, but from a meeting of English folk dance, Olivier Messiaen, and Karlheiz Stockhausen?

The Art Box repackages all three of these records is glisteningly fine sound, and adds three additional CDs: Art Bears Revisited is a 2-disc set of remixes by such luminaries as Frith, Cutler, The Residents, Anne Gosfeld, and Christian Marclay, throwing in three Art Bears rarities. Art Bears provides a few more remixes, as well four tracks of the Art Bears playing live and two further performances of AB songs by various combinations of the band’s principals. I’m not a big remix fan, but these 3 discs are all well worth listening to.

Mark Scroggins

..::TRACK-LIST::..

CD 2 - Winter Songs (1979):
1. The Bath of Stars 01:45
2. First Things First 02:50
3. Gold 01:41
4. The Summer Wheel 02:47
5. The Slave 03:38
6. The Hermit 02:59
7. Rats And Monkeys 03:24
8. The Skeleton 03:11
9. The Winter Wheel 03:06
10. Man And Boy 03:21
11. Winter/War 03:05
12. Force 00:54
13. Three Figures 01:51
14. Three Wheels 03:35

..::OBSADA::..

Fred Frith - guitars, keyboards, viola, violin, xylophone
Chris Cutler - drums, percussion, noise
Dagmar Krause - voice

https://www.youtube.com/watch?v=m7Jt0KAcL68

57
Zespoły / JOY DIVISION - CLOSER (1980/2007) [COLLECTOR'S EDITION] cz.1
« dnia: Września 27, 2024, 16:46:12  »
JOY DIVISION - CLOSER (1980/2007) [COLLECTOR'S EDITION] cz.1

Wiosną 1980 roku Joy Division stał u progu światowej kariery. Europejscy fani wyczekiwali premiery singla "Love Will Tear Us Apart" (znanego już za sprawą radiowej sesji dla Johna Peela) i drugiego pełnowymiarowego albumu, a zespół szykował się do swojej pierwszej amerykańskiej trasy. W przeddzień wyjazdu Ian Curtis postanowił jednak zakończyć swoje życie. Pozostali muzycy zdawali sobie sprawę, że nie można zastąpić najważniejszego, najbardziej rozpoznawalnego członka zespołu i podjęli jedyną słuszną decyzję - zakończyli działalność pod szyldem Joy Division (i kontynuowali współpracę pod nazwą New Order). Śmierć wokalisty sprawiała jednak, że przynajmniej w Europie zespół stał się niezwykle popularny - debiutancki "Unknown Pleasures" nagle zaczął pojawiać się na listach sprzedaży, a wkrótce dołączył do niego nowy album, zatytułowany "Closer".

Nie da się pisać o tym longplay pomijając powyższy kontekst. To jeden z najbardziej depresyjnych i ponurych albumów w historii fonografii, szczególnie w warstwie tekstowej - odczytywanej jako zapowiedź nadchodzącej tragedii - ale też odpowiednio dobranej muzyki. Przebój "Love Will Tear Us Apart" nie przypadkiem został pominięty - tak pogodny utwór zwyczajnie by tu nie pasował. Zespół dopracował styl z debiutanckiego albumu, jeszcze dalej odchodząc od zwykłego punku, na rzecz gotyckiej atmosfery. Głos Iana Curtisa jest tutaj jeszcze bardziej przepełniony smutkiem i odrealniony, charakterystyczne partie basu i prosta gra perkusji (lub automatu perkusyjnego) wprowadzają w niemal transowy nastrój, a wycofana gitara dodaje przestrzeni. W porównaniu z debiutem, więcej tutaj brzmień klawiszowych, które (nie zawsze) podkreślają brzmieniowy chłód.

"Atrocity Exhibition" doskonale wprowadza w klimat całości. W warstwie instrumentalnej na pierwszy plan wybija się jakby plemienna perkusja, której towarzyszą gitarowe sprzężenia i wyjątkowo oszczędna linia basu (efekt zamiany ról przez Sumnera i Hooka). Warstwa wokalna to już natomiast dokładnie to, czego należało spodziewać się po Curtisie. W utrzymanych w szybszym tempie "Passover", "Colony" i "A Means to an End" klimat jest równie gęsty i ponury. A potem zaczyna się najlepsza część albumu: bardzo transowy w warstwie rytmicznej "Heart and Soul", rozpędzony, wykonany z wielkim zaangażowaniem "Twenty Four Hours", a także przejmujący "The Eternal" niewątpliwie świadczą o większej dojrzałości kompozytorskiej muzyków oraz umiejętności jak najlepszego i najbardziej kreatywnego wykorzystania swoich możliwości, dzięki czemu wszelkie techniczne braki nie mają żadnego znaczenia. Finałowego "Decades" nie wymieniłem razem z poprzednią trójką tylko dlatego, że dość tandetne brzmienie syntezatora nie pasuje do posępnego klimatu tego utworu. Podobne brzmienia syntetyczne pojawiają się także w "Isolation", z tą jednak różnicą, że tutaj cały utwór wypada zaskakująco trywialnie i dość radośnie, co naprawdę szkodzi spójności albumu. Bez tych niespełna trzech minut całość i tak byłaby wystarczająco długa, a tylko by na tym zyskała.

Pomimo pewnych niedoskonałości, "Closer" to wielkie dzieło. Bez wątpienia jeden z najlepszych i najważniejszych albumów lat 80., całkowicie zasłużenie cieszący się tak wielką popularnością. Samobójstwo Curtisa niewątpliwie pomogło w odniesieniu sukcesu, jednak zawarty tu materiał broni się sam. Trochę tylko szkoda, że zespół w tym składzie nie nagrał więcej albumów. Z drugiej strony dobrze, że nie istniał na tyle długo, by spaść poniżej tego poziomu.

Paweł Pałasz

Present:

Jedną z moich pasji jest fotografowanie nagrobków. Cóż, profesja historyka sztuki (nawet w chwilowym zawieszeniu) to dziwne skrzywienie. Tak, biegam po cmentarzach z aparatem. Zimą, latem, wiosną i jesienią. I fotografuję przeszłość spowitą w ciszę i delikatny odór śmierci. Płaczące anioły, złamane kolumny, obeliski, te wszystkie Non omnis moriar oraz Mors Janua Vitae. A to Powązki albo mały parafialny cmentarz gdzieś na Dolnym Śląsku (chociaż jeden z kolegów po redakcyjnym fachu powiedział, że Śląsk jest jeden), na którym ci wszyscy Von CośTam od stuleci spoczywają. Ale nie przemieszczam się po nekropoliach jak Nosferatu lub TEN NOSFERATU. Jeszcze (o dziwo i wbrew przeciwnościom losu) tli się we mnie iskierka życia, a o Ars Bene Moriendi to mogę poczytać w rozprawach naukowych mego autorstwa (no dobrze w 2 artykułach historyczno-sztucznych dostępnych tylko dla fachowców).

Past:

Gdzieś na falach radiowych w bardzo dawnych czasach, w godzinach nocnych usłyszałam Closer Joy Division. Spiker ciepłym, ale jednocześnie bardzo charakterystycznym głosem opowiedział historię, fachowo wgryzł się (jak to z wampirami bywa) w teksty. Jako młoda, niedoświadczona dziewczyna niewiele z tej wypowiedzi zrozumiałam. Muzyka była zimna, nieprzyjemna, powodująca skurcz. Głos wokalisty odrealniony i jakiś taki martwy. Zafascynowana w tamtym okresie przedstawicielami radosnej twórczości pudelmetalowej nie załapałam kontekstu. No może znałam jeden utwór zespołu (tak zwany hit), który nota bene na opisywanym przeze mnie albumie się nie znalazł. Jeszcze jedno: niemalże w przeddzień trasy koncertowej i wydania TEGO albumu, wokalista zespołu powiesił się w swoim domu na lince od suszenia prania (depresja, alkohol, epilepsja, rozkład pożycia i Stroszek Herzoga to wybuchowy koktajl). Stwierdziłam, że Ian Curtis to świr. Tak wówczas odbierałam Joy Division. Muzyka mi się nie podobała (bo nie napierdalali na gitarach i jacyś dziwni byli), teksty też jakieś takie dołujące były. Żadnego peace, love and understanding tylko there's no turning back the last stand, heart and soul, one will burn.

Present:

Na okładce albumu fotografia z przepięknego genueńskiego Cimitero Monumentalne di Staglieno. Zresztą, Joy Division zaskakiwało okładkami (bardzo prostymi, bez udziwnień, ale o dużym ładunku emocji). Okładka posępna i złowieszcza. Jak śmierć. Jak wszechobecna na Closer atmosfera zgnilizny i „tej złowieszczej chwili, kiedy...”.

Każdy z nas ma w życiu momenty, w których chce się wyć i krzyczeć (wiem – to truizm, ale to zdanie ładnie mi się w recenzji komponuje). Stan zachwiania i zawieszenia między Mrokiem a Światłem. W każdym z nas ścierają się te przysłowiowe dionizyjskie i apollińskie elementy. Dobro oraz zło. Piekło codziennego życia jest w ciągłej konfrontacji z piekłem w naszym umyśle. I uwierzcie (bądź nie) ale wówczas twarz wykrzywia się w munchowskim Krzyku. Pod powierzchnią zeskorupiałej gombrowiczowskiej gęby tli się i burzy gotowa do erupcji zbolała magma jestestwa. Closer to podróż pełna niebezpieczeństw jednak niezwykle w swej posępności piękna. Wyprawa wgłąb ludzkich uczuć i przeżyć, wiwisekcja niemalże do jądra ciemności ludzkiej egzystencji. Nie jest to album, którego powinno się słuchać w głębokich stanach depresyjnych. Samotność, odrzucenie, brak perspektyw i celu w życiu, niemalże fizyczny ból codziennego zmagania się z samym sobą. Poranne wstawanie na siłę i nienawiść do swego odbicia w lustrze. Traceni z dnia na dzień znajomi (our friendship never died, but stranger ways that froze on highs), wizyty u konowała, po których delikwent wychodzi z kolejną porcją antydepresantów i z pustym portfelem. Wdziewana i ściągana coraz mniej wygodna maska silnej, łebskiej bizneswoman, swojskiego twardziela, atrakcyjnego menedżera, ojca rodziny, gwiazdy rocka. Closer to dziewięć opowiedzianych tekstem i dźwiękiem historii, składających się na monolog zagubionego i przerażonego człowieka, który nie znalazł odpowiedzi na pytanie: JAK ŻYĆ?
A muzyka? Prosta, wręcz czasami ocierająca się o instrumentalny dyletantyzm. Bez udziwnień i zadęcia. Panowie wielkimi instrumentalistami nie byli i to słychać. A jednocześnie sporo w tej muzyce emocji. Jakby pod lodową skorupą żarzył się ogień. Niemożliwe. Jednak tak. Słuchając Closer mam czasami odczucia dojmującego lodowatego zimna. Tysiące lodowych mini igiełek przewierca mnie na wylot. A po chwili – płomień. Minimalizm w grze (bo przecież nikt z tej czwórki z Manchesteru grać na jakimkolwiek instrumencie nie potrafił). Takie chociażby Atrocity Exhibition oparte na prościutkim bicie bębnów, ograniczonych do minimum partiach gitar ( toż to prawie prześlizgiwanie się po strunach) i leniwym, zbolałym głosie Curtisa. Isolation – to już prawdziwy minimalizm. Powtarzane frazy refrenu na tle skromniutkiej instrumentalizacji. I to nieodparte wrażenie przytłoczenia i duszności.

I'm doing the best that I can
I'm ashamed of the things
I've been put through
I'm ashamed of the person I am

I jeszcze A Means to an End, w którym melancholia i smutek znalazły apogeum. No i wyeksponowany bas Petera Hooka.

Jest mi ciężko pisać o Closer, ponieważ nie da się tego albumu analizować bez korelacji z samobójczą śmiercią Iana Curtisa. Być może tragedia wrażliwego i co to dużo mówić bardzo chorego chłopaka zaważyła na postrzeganiu Closer jako kasandrycznej przepowiedni i (co zabrzmi złośliwie) zespołowi pomogła, a jego samego ustawiła w szeregu tych nieszczęsnych „poetów przeklętych” i sprowadziła do pozycji „ikony” szeroko rozumianej popkultury. Curtis spalił się jak Feniks na popiół. Pytanie: co artysta ujrzał za tymi drzwiami pozostanie nierozstrzygnięte.

Past:

Słuchając wówczas tej jesiennej, późnej nocy radiowej audycji, być może zastanawiałam się, czemu ten zespół jest uważany za fenomen. Muzyka przecież jest łopatologicznie prosta, wręcz niechlujnie zagrana. Jakaś taka bez polotu. Zimna i prymitywna. Ale jednak do Closer od czasu do czasu wracam. Dla przestrogi. Terapia szokowa gwarantowana.

PS. O muzyce mało napisałam. Po prostu się nie da. Wybaczcie.

Lothien

Czasami zastanawiam się, co by się stało, gdyby Ian Curtis nie popełnił samobójstwa 18 maja 1980 roku. Jak wyglądałaby jego kolejna płyta? W jaką stronę ewoluowałaby jego muzyka? Co mogłaby zmienić trasa koncertowa po Stanach Zjednoczonych, w przededniu której Curtis odebrał sobie życie? Wreszcie: jak Joy Division zmieniłoby oblicze światowej muzyki? Pierwsza płyta odmieniła na długie lata brytyjski rock, a jej wpływy widoczne są do dziś. Omawiana tu Closer ma wpływ jeszcze większy, będąc nie tylko przykładem genialnego zmysłu kompozytorskiego Curtisa i kolegów, ale również początkiem tzw. rocka gotyckiego. Trzeciego wydawnictwa nie było. Pozostaje zająć się tym, co mamy.

Unknown Pleasures miało swoje oczywiste niedociągnięcia: było niechlujne, perkusja grała nierówno, wokal kulał, przez co całość brzmiała na poły amatorsko. Mankamenty te nie były jednak w stanie odebrać płycie trudnego, mrocznego, depresyjnego klimatu, który wynagradzał oczywiste ograniczenia techniczne muzyków. Closer eksploruje mniej więcej te same obszary, tyle, że pozbawiony jest wszystkich wad debiutu, a dodatkowo proponuje coś więcej. Muzycy są wreszcie w pełni świadomi tego, co robią, zdają sobie sprawę, jaki rezultat chcą osiągnąć i konsekwentnie do niego dążą. Mogą więc oni na dobre odciąć się od punk rocka, który na debiucie pobrzmiewał zarówno w kompozycjach, jak i w surowości brzmienia. Closer jest już w pełni post punkowy. Jak gdyby na dowód tego muzycy o wiele częściej sięgają po syntezator, wzbogacają brzmienie o elektroniczne wtręty, zaś niektóre utwory zagrane są wręcz w żółwim tempie (The Eternal). Warto również spojrzeć na spis piosenek, a dokładnie na czas ich trwania: jeżeli punk rock definiowano przez krótkie kompozycje, odcinające się od rozbudowanych aranżacji, charakterystycznych zwłaszcza dla rocka progresywnego, to Joy Division ponownie sięga po złożone ustrukturyzowanie.

Złożoność nie oznacza jednak w tym przypadku skomplikowania. Zimna fala w wydaniu Closer wciąż zachowuje swoje najbardziej charakterystyczne elementy, to znaczy oszczędność brzmienia (syntezator niewiele zmienia w tym temacie) oraz motoryczność, zwłaszcza linii basu i perkusji, która uderza tu jeszcze bardziej niż na debiucie. W rezultacie całość okazuje się znacznie bardziej zimna, zdehumanizowana i wyzuta z czynnika ludzkiego. Ten przejawia się jedynie w postaci Iana Curtisa – w jego głosie i tekstach. Nie oznacza to jednak, że sama muzyka pozbawiona jest emocji. Te są obecne – trudno nie wyczuć ich w kroczących fragmentach The Eternal oraz Decades czy w rozhukaniu Twenty Four Hours – lecz zarazem są one w dziwny sposób wypaczone, jak gdyby ujęte z dystansu i domieszane z ironią, przez co ich pozorna głębia staje się niepokojąca. Być może właśnie ze względu na tę atmosferę w odniesieniu do omawianej płyty po raz pierwszy użyto określenia „rock gotycki”. Jeżeli epitet „gotycki” ma być synonimem ciężaru, mroku i przenikającego do szpiku kości niepokoju, jestem w stanie bezkrytycznie zgodzić się z tym określeniem.

Całości tych wrażeń dopełniają wiersze i wokal Curtisa. Pisać o nich można wiele, ale nic nie zastąpi ich usłyszenie na tle muzyki Joy Division. W oderwaniu od melodii powtarzać można jedynie komunały o alienacji, poczuciu zagrożenia, wrażeniu upływającego czasu, dekadentyzmie. Problem w tym, że te banalne określenia nie pozwalają wniknąć głębiej, zaś cały „urok” Joy Division polega na tym, by umieć sięgnąć dalej. Obiektywnie, poza kontekstem własnych emocji, stwierdzić można jedynie pewne ogólniki – Curtis śpiewa lepiej, bardziej czysto, jego głos zmienia się z piosenki na piosenkę oraz w ich obrębie. Oczywiście, Curtis nie był nigdy wielkim wokalistą, ale nie o wielkość tu chodzi – można być geniuszem techniki, lecz nie osiągnąć nawet części tego, co wokalista Joy Division osiąga będąc po prostu sobą i odkrywając przed słuchaczem mroki własnej duszy.

Mimo że Closer stanowi genialną ewolucję w stosunku do Unknown Pleasures, obie płyty dzielą ten sam problem – zależność końcowej oceny od własnej emocjonalności. Oba studyjne wydawnictwa wydają się być raczej zwierciadłem, w którym możemy przejrzeć się my. Jeżeli jesteśmy odpowiednio podatni na to, co proponuje nam Joy Division, ciężki, depresyjny, mroczny i wilgotny klimat pochłonie nas bez reszty. W innym wypadku możemy zbyć całość wzruszeniem ramion. Ian Curtis okazuje się jednak tak przekonujący, że całkowita obojętność jest prawdopodobnie niemożliwa. Dlatego Closer to płyta, której trzeba posłuchać – z pasji albo z ciekawości, choć, niestety, nie z przyjemności.

Wracam do pytania z początku: jak mogłaby wyglądać trzecia płyta Joy Division? Sądzę, że na to pytanie nie da się odpowiedzieć. Closer jest zbyt dużym krokiem naprzód, by jakiekolwiek dywagacje miały w tym miejscu uzasadnienie. Myślę zresztą, że najbardziej wiarygodne wyda się inne stwierdzenie: przyglądając się osobowości Curtisa, przebijającej przez piosenki, zawarte na Closer uzasadnione staje się przypuszczenie, że trzecia płyta po prostu nie mogła powstać. Pozostaje zatem powracanie do Closer, co często czynię; w otwierającej ją piosence Curtis śpiewa hipnotycznym głosem: „this is the way, step inside”. Niestety, nie potrafię mu nie ulec.

Jacek

58
Zespoły / JOY DIVISION - CLOSER (1980/2007) [COLLECTOR'S EDITION] cz.2
« dnia: Września 27, 2024, 16:44:08  »
JOY DIVISION - CLOSER (1980/2007) [COLLECTOR'S EDITION] cz.2

Brytyjski zespół rockowy Joy Division powstał w 1976 w Salford, Greater Manchester. Wykształcił się z punkowej grupy Warsaw, grał posępną, refleksyjną muzykę. Ostatecznie jego styl muzyczny zaklasyfikowano do post punka i nowej fali. Popularność zespołu w Polsce rozpoczęła się jesienią 1980 roku, kiedy jego muzyka dotarła do słuchaczy Programu III Polskiego Radia. Wielkim promotorem ich twórczości był redaktor Tomasz Beksiński.

Joy Division nagrali dwa albumy studyjne: „Unknown Pleasures"(1979) oraz „Closer” (1980). Ten drugi ukazał się już niestety po śmierci wokalisty Iana Curtisa. Warto jeszcze dodać, że pojawiły się też 4 albumy koncertowe i ponad 10 kompilacyjnych oraz kilkanaście singli tej nowofalowej formacji. W styczniu 1980 roku Joy Division rozpoczął europejską trasę koncertową, grając między innymi w Holandii i Niemczech i tuż po jej zakończeniu rozpoczęła się sesja nagraniowa. Utwory na płytę „Closer” zarejesrowano w studio Britannia Row w Londynie. Warto wiedzieć, że to słynne studio nagraniowe zostało założone przez muzyków grupy Pink Floyd pod koniec 1975 roku i nagrywało w nim wielu artystów i zespołów, takich jak Kate Bush, The Cult, New Order czy Snow Patrol.

Z okazji 40. rocznicy premiery albumu „Closer" ukazuje się reedycja tego dzieła. Płyta miała swą premierę 18 lipca 1980 roku. Tegoroczne wydawnictwo, wytłoczone na kryształowo-przezroczystym winylu, będzie następcą ubiegłorocznego wznowienia przełomowego debiutu formacji "Unknown Pleasures". Jednocześnie na winylowych 12-calowych krążkach ukażą się zremasterowane wersje niepochodzących z albumów singli "Transmission", "Atmosphere" oraz "Love Will Tear Us Apart". Od upadku wytwórni Factory single te nigdy nie były wznawiane. Teraz trafią do sprzedaży na 180-gramowych analogach z oryginalną grafiką okładkową. Okładka "Transmission" dodatkowo zostanie ozdobiona tłoczeniami.

Warto więc przypomnieć muzykę, która kształtowała tamte młode pokolenie, jak również kreowała całkowicie nowe brzmienia. W tamtym okresie była to muzyka wręcz rewolucyjna mająca duży wpływ na środowisko artystyczne. Już sama okładka płyty - grobowiec rodziny Appiani - może niezbyt dobrze nam się kojarzyć z zawartością mrocznej, ponurej, emocjonalnej i porażającej swym wydźwiękiem muzy. Również teksty, które odzwierciedlają dramat artysty, przytłaczający go świat w połączeniu z tak dołującą muzą mogą wywołać niepokojący odruch zatrzymania tego muzycznego szaleństwa. Podobnie jest z horrorami: boimy się, ale nasza ciekawość nie pozwala nam przerwać tego seansu.

Więc niech nadal rozbrzmiewa Joy Division ze swej kultowej już dziś płyty dającej siłę i wysoką pozycję w hierarchii muzycznej, nieulęgającej trendom, która poprzez swój minimalizm uderza poetycką prostotą. W utworze otwierającym ten album „Atrocity Exhibition” powtarzane słowa „Tędy prowadzi droga, wejdź do środka” i perkusyjny powtarzalny motyw pchają nas w otchłań okropności świata i ludzi, z której nie sposób się uwolnić. Poszczególne kompozycje wydawać się mogą monotonne i archaiczne, a do tego jeszcze wokal Iana Curtisa, jego melorecytacje, bezbłędnie wpasowują się w tą mroczną atmosferę. Przesterowane brzmienie gitar również współtworzy ten niezwykły klimat. Partie basu i brzmienie perkusji wprowadzają transowy motyw, który przenika słuchacza. Pod koniec strony „A” Joy Division nieco przyspiesza tempo w nagraniach „Colony” i „A Means to an End”. Pomimo przygnębienia i depresyjnej aury panuje w tej muzyce pewien intrygujący i przyciągający do głośników ton.

Obracamy płytę winylową na stronę „B”, którą otwiera rytmiczne nagranie „Heart And Soul”. To muzyczne zapętlenie trochę kojarzy się z zaciętą płytą. Tak to sobie muzycy wymyślili i tak to zagrali - trzeba przyznać, że dokonali tego w sposób niepozostawiający złudzeń co do ich muzycznego wyczucia. Wielce elektryzujący jest też utwór „Twenty Four Hours". Album „Closer" ma to coś, co powoduje, iż każdy następny utwór robi większe wrażenie od poprzedniego i dlatego nasz zachwyt nad tą muzyką wzrasta z każdą kolejną kompozycją. Zamykające płytę tematy "The Eternal" i "Decades" ugruntowują przeświadczenie z jak ciężką chorobą musiał się zmierzyć Ian Curtis…

Na tym albumie pojawił się syntezator, który moim zdaniem odegrał miłe dla ucha dźwięki towarzysząc w kilku utworach również w tych ostatnich minutach płyty. Może trochę brzmi on zbyt nowatorsko i niektórzy mogą być zniesmaczeni tym instrumentem. Dla mnie jednak jest istotnym elementem w realizacji architektonicznej muzycznej koncepcji Joy Division. Muzyczna generacja „zamierzchłych” czasów nadal ma się dobrze i nie poprzestaje na rozwijaniu swych muzycznych światów. Ale to już inna historia na inną okazję.

Tymi słowami kończy się ten przełomowy dla muzyki rockowej album:

„Oto są młodzi niosący ciężar
Oto są młodzi, gdzie oni byli?
Dobijaliśmy się do drzwi najczarniejszych komnat piekła
Doprowadzeni do ostateczności wdarliśmy się do środka
Zza kulis obserwowaliśmy powtórkę przedstawienia
Zobaczyliśmy w nim siebie jak nigdy przedtem
Był to obraz urazów i degeneracji
Oraz cierpień, od których nie uwolniono nas nigdy.

Przesiąknięci żalem - teraz nasze serca przepadły na zawsze
Nie potrafimy pozbyć się strachu i dreszczu zagrożenia
Te rytuały wskazały nam tylko drogę do drzwi
Otwartych i zamkniętych, a potem zatrzaśniętych nam w twarz
Gdzie oni byli, gdzie oni byli...”

Album „Closer” wzbudza zainteresowanie i podziw po dziś dzień i pewnie dlatego zajmuje ważną pozycję w wielu muzycznych zbiorach, które czasami trzeba odświeżyć lub uzupełnić o specjalną jubileuszową wersję winylową, jak to ma miejsce w tym przypadku. Z reguły utożsamiamy się z muzyką naszej młodości, która nadal w nas żyje i wzbudza wspomnienia. Wystarczy tylko zdmuchnąć kurz z jej powierzchni, by przekonać się o jej ponadczasowej wartości.

Album „Closer” został nagrany w następującym składzie: Ian Curtis – śpiew i gitary, Bernard Sumner – gitary, bas, syntezatory, Peter Hook – bas, gitara oraz Stephen Morris – perkusja. Co bardziej czyni ten album prawdziwym muzycznym fenomenem: tragedia artysty i narastającego smutku, braku nadziei i zwątpienia czy też twórcza doskonałość? Na to pytanie każdy musi sobie sam odpowiedzieć.

Andrzej Barwicki

..::TRACK-LIST::..

CD 1 - Closer:
1. Atrocity Exhibition 6:07
2. Isolation 2:53
3. Passover 4:47
4. Colony 3:56
5. A Means To An End 4:10
6. Heart And Soul 5:52
7. Twenty Four Hours 4:26
8. The Eternal 6:08
9. Decades 6:11

CD 2 - University Of London Union Live 8 February 1980:
1. Dead Souls 4:59
2. Glass 3:42
3. A Means To An End 4:01
4. Twenty Four Hours 4:06
5. Passover 4:54
6. Insight 4:01
7. Colony 4:04
8. These Days 4:17
9. Love Will Tear Us Apart 3:14
10. Isolation 4:42
11. The Eternal 6:30
12. Digital 3:14

Both CDs are held in a gatefold cardboard digipack which in turn is held in a firm plastic sleeve sporting Collector's Edition at the bottom.
A black and white booklet featuring new band interviews, photos and track overviews is also held in the digipak.

..::OBSADA::..

Bernard Albrecht - guitars, keyboards
Ian Curtis - vocal, guitar
Peter Hook - bass
Stephen Morris - drums

https://www.youtube.com/watch?v=O3_rk3u0los

59
Zespoły / Mago De Oz - Hechizos, Pocimas Y Brujeria (2012)
« dnia: Września 24, 2024, 22:07:18  »
Mago De Oz - Hechizos, Pocimas Y Brujeria (2012)

Mago de Oz został założony w połowie 1988 roku w Madrycie. Grupa jest hiszpańskim przedstawicielem power/folk metalu. Płyta została nagrana w składzie: Jose Andrea (wokal, klawisze), Txus di Fellatio (bębny), Mohamed (skrzypce), Tony Corral (saksofon), Carlitos (gitara rytmiczna), Chema (gitara) i Salva (bas). Zespół wydał piętnaście płyt studyjnych, pięć albumów koncertowych, dwie EPki, trzy demówki i osiem albumów kompilacyjnych. Wstawka zawiera dwunasty album zespołu - pierwszy z nowym wokalistą - Zetą.

Title: Hechizos, Pocimas Y Brujeria

Artist: Mago De Oz

Country: Hiszpania

Year: 2012

Genre: Folk-Metal, Hard Rock

..::TRACK-LIST::..

1.El libro de las sombras (The Book of Shadows)
2.H2OZ
3.Xanandra
4.Sacale brillo a una pena (Shine a Sorrow)
5.Satanael
6.No pares (de oir Rock & Roll (Don't stop (to hear Rock & Roll))
7.A marcha das meigas (The Witches' March)
8.Quiero morirme en ti (I want to die in you)
9.Sigue la luz (Follow the Light)
10.El mercado de las brujas (The Witches' Market)
11.Celtian
12.Brujas (Witches)
13.Hechizos, pocimas y brujería (Spells, potions and witchcraft)
14.Piratas
15.Desde mi cielo (orquestal)
16.Obertura Xanandra

60
ERIC BURDON & THE ANIMALS - WHEN I WAS YOUNG [THE MGM RECORDINGS 1967-1968] (2020) [CD5-WINDS OF CHANGE [MONO VERSION] (1967)]

Pięciopłytowy boks zawierający cztery albumy nagrane dla MGM Records w latach 1967-1968: 'Winds Of Change' (wersja mono i stereo), 'Twain Shall Meet', 'Every One Of Us' i 'Love Is'.
Każdy z albumów wzbogacony utworami pochodzącymi z singli.

- ZESTAW DELUXE W PUDEŁKU ZAWIERAJĄCY WSZYSTKIE KLASYCZNE ALBUMY ERICA BURDONA I THE ANIMALS
- ZAWIERAJĄCY ALBUMY „WINDS OF CHANGE”, „THE TWAIN SHALL MEET”, „EVERY ONE OF US”, „LOVE IS” ORAZ RZADKĄ MONOGRAFIĘ „WINDS OF CHANGE”
- WSZYSTKO NA NOWO ZREMASTEROWANE Z ORYGINALNYCH MASTER TAŚM
- Z DZIESIĘCIOM BONUSOWYMI UTWORAMI Z SINGLI, WSZYSTKO ZREMASTEROWANE Z ORYGINALNYCH MASTER TAŚM PO RAZ PIERWSZY
- ZAWIERA ILUSTROWANĄ BROSZURĘ Z NOWYM ESEJEM I PLAKATEM

Esoteric Recordings z przyjemnością ogłasza wydanie nowego zestawu w pudełku zawierającego wszystkie albumy nagrane przez ERICA BURDONA I THE ANIMALS dla wytwórni MGM Records wydane pomiędzy Październik 1967 i grudzień 1968. ERIC BURDON & THE ANIMALS powstało w grudniu 1966 roku, kiedy pierwotny Animals stanął w miejscu. Wokalista Eric Burdon zwerbował Vic Briggsa (gitara, pianino), Johna Weidera (gitara, skrzypce, gitara basowa), Danny'ego McCullocha (gitara basowa) i Barry'ego Jenkinsa (perkusja), aby utworzyć nową grupę, która zmieniła kierunek od hałaśliwego Rhythm and Bluesa i przyjęła psychodeliczny rock oraz wpływy rodzącej się kontrkultury. Podpisując kontrakt z MGM Records w USA (gdzie się osiedlił) i łącząc siły z producentem TOMEM WILSONEM (również znanym ze współpracy z BOBEM DYLANEM, THE MOTHERS OF INVENTION & THE VELVET UNDERGROUND), zespół wydał debiutancki singiel „WHEN I WAS YOUNG” w kwietniu 1967 roku. Był to mocny przekaz, z udziałem skrzypiec Weidera i fuzzowanej gitary Briggsa, stając się hitem w Europie, Australii i USA. Strona B singla A GIRL NAMED SANDOZ była psychodeliczną odą do szwajcarskiej firmy farmaceutycznej, która opracowała LSD. Kolejny singiel, SAN FRANCISCAN NIGHTS, wydany w sierpniu 1967 roku, ukazał się tuż po słynnym występie zespołu na MONTEREY POP FESTIVAL w czerwcu 1967 roku i stał się największym hitem zespołu, przebijając się do pierwszej dwudziestki w Wielkiej Brytanii, Europie i USA. Debiutancki album zespołu, WINDS OF CHANGE, został wydany w październiku 1967 roku i zawierał single SAN FRANCISCAN NIGHTS i GOOD TIMES, a także pomysłową wersję coveru PAINT IT BLACK i psychodelicznych rockerów YES, I AM EXPERIENCED (hołd dla przyjaciela Burdona, Jimiego Hendrixa) i IT’S ALL MEAT.

Album „THE TWAIN SHALL MEET” został nagrany w grudniu 1967 roku, ale wydany dopiero w maju 1968 roku i zawierał dwa kolejne single, MONTEREY i SKY PILOT (części pierwsza i druga). Niesamowite, że w 1968 roku grupa wydała kolejne dwa albumy w USA i Europie; „EVERY ONE OF US”, nagrany w czerwcu i wydany w sierpniu tego roku, był świetnym albumem, na którym ZOOT MONEY dołączył do zespołu na organach i fortepianie, ale niewytłumaczalnie album nie doczekał się wydania w Wielkiej Brytanii. W momencie wydania Vic Briggs odszedł, a na jego miejsce na gitarze wszedł ANDY SUMMERS (dawniej z Zoot Money w zespole DANTALIAN’S CHARIOT). Ten skład nagrał podwójny album „LOVE IS” w Los Angeles w październiku 1968 roku, wydany tylko jako singiel LP w Wielkiej Brytanii, na którym znalazły się pomysłowe covery utworów RIVER DEEP, MOUNTAIN HIGH, RING OF FIRE (również przebój w wielu krajach) i COLOURED RAIN zespołu Traffic. Na albumie znalazła się również piosenka GEMINI, która przechodziła w świetny remake klasycznego utworu CHARIOT zespołu DANTALIAN THE MADMAN (RUNNING THROUGH THE FIELDS). Wydany w grudniu 1968 roku, miał być ostatnim albumem grupy. Burdon pozostał w Stanach Zjednoczonych i w 1969 roku połączył siły z grupą WAR.

Zestaw zawiera albumy „WINDS OF CHANGE” (wersje stereo i mono), „THE TWAIN SHALL MEET”, „EVERY ONE OF US” i „LOVE IS”, wszystkie zremasterowane z oryginalnych taśm master, wraz z dziesięcioma dodatkowymi utworami zaczerpniętymi z singli zespołu, w tym klasyczne strony B A GIRL NAMED SANDOZ, AIN’T THAT SO i GRATEFULLY DEAD, wszystkie zremasterowane z niedawno odnalezionych oryginalnych taśm master. W zestawie znajduje się również ilustrowana broszura z nowym esejem i repliką plakatu. „WHEN I WAS YOUNG – The MGM Recordings” to wspaniały hołd dla muzyki Erica Burdona i Animals.

- A DELUXE BOXED SET FEATURING ALL OF THE CLASSIC ALBUMS BY ERIC BURDON & THE ANIMALS
- FEATURING THE ALBUMS “WINDS OF CHANGE”, “THE TWAIN SHALL MEET”, “EVERY ONE OF US”, “LOVE IS” & THE RARE MONO VERSION OF “WINDS OF CHANGE”
- ALL NEWLY REMASTERED FROM THE ORIGINAL MASTER TAPES
- WITH TEN BONUS TRACKS TAKEN FROM SINGLES, ALL RE-MASTERED FROM THE ORIGINAL MASTER TAPES FOR THE FIRST TIME
- INCLUDES AN ILLUSTRATED BOOKLET WITH NEW ESSAY AND A POSTER

Esoteric Recordings is pleased to announce the release of a new boxed set featuring all of the albums recorded by ERIC BURDON & THE ANIMALS for the MGM Records label issued between October 1967 and December 1968. ERIC BURDON & THE ANIMALS came together in December 1966 when the original Animals had ground to a halt. Vocalist Eric Burdon recruited Vic Briggs (guitar, piano), John Weider (guitar, violin, bass), Danny McCulloch (bass) and Barry Jenkins (drums) to form a new group which changed direction away from raucous Rhythm and Blues and embraced Psychedelic rock and the influences of the emerging counter-culture. Signing to MGM Records in the USA (where he became based) and teaming up with producer TOM WILSON (also famed for his work with BOB DYLAN, THE MOTHERS OF INVENTION & THE VELVET UNDERGROUND), the band’s debut single “WHEN I WAS YOUNG” was released in April 1967 and was a powerful statement, featuring Weider’s violin and Briggs’ fuzzed guitar, becoming a hit in Europe, Australia and the USA. The B-side of the single A GIRL NAMED SANDOZ was a psychedelic ode to the Swiss pharmaceutical company which developed LSD. The follow-up single, SAN FRANCISCAN NIGHTS, issued in August 1967, came on the heels of the band’s famed appearance at the MONTEREY POP FESTIVAL in June 1967 and would be the band’s biggest hit, breaking the top twenty in the UK, Europe and the USA. The band’s debut album, WINDS OF CHANGE was issued in October 1967 and featured the singles SAN FRANCISCAN NIGHTS and GOOD TIMES, along with an inventive cover version of PAINT IT BLACK and the psychedelic rockers YES, I AM EXPERIENCED (a tribute to Burdon’s friend Jimi Hendrix) and IT’S ALL MEAT.

The album “THE TWAIN SHALL MEET” was recorded in December 1967 but not issued until May 1968 and featured two further singles, MONTEREY and SKY PILOT (Parts One & Two). Incredibly 1968 would see a further two album releases by the group in the USA and Europe; “EVERY ONE OF US”, recorded in June and issued in August of that year, was a fine album which saw ZOOT MONEY join the band on organ and piano, but inexplicably the album failed to gain a release in the UK. By the time of its release, Vic Briggs had departed to be replaced by ANDY SUMMERS (formerly with Zoot Money in the band DANTALIAN’s CHARIOT) on guitar. This line-up recorded the double album “LOVE IS” in Los Angeles in October 1968, issued only as a single LP in the UK, which featured imaginative cover versions of RIVER DEEP, MOUNTAIN HIGH, RING OF FIRE (also a hit single in many countries) and Traffic’s COLOURED RAIN. The album also featured the song GEMINI which segued in to a fine re-make of the DANTALIAN’s CHARIOT classic THE MADMAN (RUNNING THROUGH THE FIELDS). Released in December 1968, it was to be the final album by the group. Burdon remained in the United States and joined forces with the group WAR in 1969.

The set features the albums “WINDS OF CHANGE” (both stereo and mono versions), “THE TWAIN SHALL MEET”, “EVERY ONE OF US” and “LOVE IS”, all newly re-mastered from the original master tapes, along with ten bonus tracks drawn from the band’s single releases, including the classic B-sides A GIRL NAMED SANDOZ, AIN’T THAT SO and GRATEFULLY DEAD, all remastered from recently located original master tapes. Also included is an illustrated booklet with new essay and a replica poster. “WHEN I WAS YOUNG – The MGM Recordings” is a fine tribute to the music of Eric Burdon & the Animals.

..::TRACK-LIST::..

CD 5 - Winds Of Change - [Mono Album] (Released In October 1967):
1. Winds Of Change 3:57
2. Poem By The Sea 2:10
3. Paint It Black (The Rolling Stones cover) 5:54
4. The Black Plague 6:01
5. Yes, I Am Experienced 3:50
6. San Franciscan Nights 3:18
7. Man - Woman 5:22
8. Hotel Hell 4:44
9. Good Times 3:04
10. Anything 3:26
11. It's All Meat 2:05

..::OBSADA::..

Eric Burdon - vocals, liner notes
Vic Briggs - guitar, piano, arrangements
John Weider - guitar, violin
Danny McCulloch - bass
Barry Jenkins - drums

Keith Olsen - stepped in on some tracks to deputise on bass after Danny McCulloch broke his wrist

https://www.youtube.com/watch?v=kEfwz5yj2go

Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 56