Autor Wątek: Iamthemorning  (Przeczytany 1219 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Techminator

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 723
    • Zobacz profil
Iamthemorning
« dnia: Sierpień 09, 2022, 23:24:47 »
Iamthemorning

Muzyka rosyjskiego duetu Iamthemorning, który tworzą wokalistka Marjana Semkina oraz pianista Gleb Kolyadin, zawitała w Małym Leksykonie przy okazji premiery drugiej pełnowymiarowej płyty, zatytułowanej „Belighted”. Przed kilkoma dniami, po niespełna półtora roku, na rynku pojawiła się następna studyjna propozycja formacji - „Lighthouse”.

Próba wejścia klasycznie wykształconych muzyków, obdarzonych skłonnością do czerpania tak z muzyki poważnej, jak i folku, w świat współczesnego prog-rocka, na „Belighted” przyniosła interesujący efekt i wzbudziła nadzieje na ciekawy rozwój dalszej kariery duetu. Właśnie wydana płyta owych nadziei nie tylko nie zawodzi, ale i spełnia je z nawiązką. W nowym, bogatszym o „Lighthouse” kontekście można by stwierdzić, że świat muzycznej wyobraźni Iamthemorning, w ciekawy sposób łączący tradycję ze współczesnością, do tej pory obserwować można było jedynie przez uchylone drzwi. Wraz z trzecim albumem Semkina i Kolyadin zdają się te drzwi otwierać na oścież, udowadniając, że ich kreatywność ma o wiele szersze granice, aniżeli można by przypuszczać.

Muzyczna tożsamość duetu, tkwiąca w muzyce klasycznej i folku, penetrację prog-rockowych terytoriów na poprzedniej płycie podjęła w oparciu o łatwo dostrzegalne inspiracje muzyką Porcupine Tree. Tym razem, jakby na przekór temu, że do gościnnie wspomagającego już wcześniej Rosjan perkusisty Gavina Harrisona dołączył „jeżozwierzowy” basista Colin Edwin, skojarzenia nie mogą być już tak oczywiste. Duetu pomysł na muzykę teraz począł już wykraczać poza jednoznaczne wytyczne; „pierwotne” wpływy muzyki klasycznej oraz folkowe inklinacje eksponowane tu i ówdzie w liniach melodycznych wokalistki, nie boją się nie tylko konfrontacji z tradycyjnymi art-rockowymi zamysłami, ale nawet i jazzem. To otwarcie i swoboda w korzystaniu z różnych wpływów (bo trzeba przyznać, że wszystko wypada bardzo spójnie i rzetelnie), jak również i godna podziwu wrażliwość aranżacyjna sprawiają, że album, jako jednorodna muzyczna opowieść brzmi konsekwentnie i wciągająco od pierwszej do ostatniej nuty.

Nie tylko jednak jako taka właśnie „muzyczna opowieść” „Lighthouse” sprawdza się znakomicie - płyta brzmi rewelacyjnie grana od początku do końca, ale i każda kompozycja wyselekcjonowana z kontekstu albumu jako całości ma równe szanse, by mocno zapaść w pamięć - czego do tej pory nie można było z pełnym przekonaniem powiedzieć o poszczególnych utworach duetu. Nowe dzieło Iamthemorning nie tylko pieczętuje dobre wrażenie, jakie pozostało po poprzednim studyjnym albumie, ale i stanowi efektowne świadectwo, że muzyka formacji z płyty na płytę szlachetnieje i porywa coraz bardziej. A jeśliby dodać, że w kulminacyjnym, przepięknie nostalgicznym momencie albumu pojawia się głos Mariusza Dudy, to więcej rekomendacji już chyba nie będzie trzeba szukać.

Przemysław Stochmal

Czy słyszeliście o istnieniu rosyjskiego duetu iamthemorning? Ja nie, ale okazuje się, że był to błąd.

Łatwo o wrażenie, że o iamthemorning zrobiło się w Polsce głośno za sprawą Mariusza Dudy. Wszak ceniony polski muzyk, znany z Lunatic Soul i Riverside, wystąpił w kompozycji tytułowej na trzeciej płycie Marjany Semkiny i Gleba Kolyadina. Album zatytułowany "Lighthouse" ma więc szanse rozsławić duet z Petersburga w granicach naszego kraju, choć nie tylko, ponieważ kariera iamthemorning zdaje się nabierać rozpędu w różnych szerokościach świata. Świadczy o tym choćby fakt, że na płycie wystąpili również cenieni w środowisku rocka progresywnego Gavin Harrison i Colin Edwin. Zresztą perkusista i kompozytor z londyńskiego Harrow uczestniczył też w nagraniu poprzedniego albumu iamthemorning, niedługo po tym, gdy Rosjanom zaufała wytwórnia Kscope. Co więc można dziś powiedzieć o twórczości duetu zawartej na "Lighthouse"?

Album brzmi magnetycznie. Wysublimowane, delikatne i nadzwyczajnie wrażliwe wokale Semkiny są w stanie zmiękczyć nawet najtwardsze serca. To w zestawieniu z olśniewającymi partiami instrumentów klawiszowych Kolyadina tylko ów efekt potęguje. Tu jednak nie tylko o subtelność chodzi. Zespół w ramach dwunastu utworów tworzących "Lighthouse" oferuje szeroką paletę wokali i zagrywek, często improwizując w rytm klawiszy albo oddając się wokalnym podróżom. Nie jest to z pewnością ten rodzaj szlachetności muzycznego duetu owianego tajemnicą, dostojnością i oniryzmem, jak Dead Can Dance, ale na pewno słyszalny sygnał o niebanalnych możliwościach kompozycyjnych. Muzyka iamthemorning charakteryzuje się dużą wyrazistością, pewnego rodzaju naturalną aurą brzmienia i czarodziejskim, czasem niemalże baśniowym podejściem do utworów. Myślę, że dwójce Rosjan niewiele już brakuje, aby w masowej świadomości utrwalić swoją własną, rozpoznawalną markę. Ich twórczość zawieszona gdzieś pomiędzy rockiem progresywnym, muzyką kameralną, przyzwoitym popem a folkiem jest jeszcze w fazie poszukiwań, ale już im naprawdę blisko do odnalezienia swojego własnego muzycznego Graala. Świadczy o tym "Lighthouse".

Oprócz wspomnianych gości, na krążku wystąpiła też liczna grupa muzyków, włączając w to chór dyrygowany przez Larisę Yarutskayą, szeroką sekcję smyczkową oraz instrumentalistów jazzowych i rockowych. Pomimo kolorytu zaproszonych gości, album cee się spójnym klimatem i logiczną konstrukcją. Nie brakuje tu kompozycji minimalistycznych, ledwie akcentujących umiejętności twórców, jak dwie części "I Came Before the Water", albo utworów o minimalistycznej aurze, nieregularnych, owianych niesymetrycznymi zagrywkami i dychotomiczną strukturą, o czym świadczy wcześniej wspomniana kompozycja tytułowa. Na płycie pojawiły się również utwory sprawiające wrażenie improwizowanych, ujmujące świetnymi zagrywkami klawiszowymi, temperamentnym wokalem i około-jazzowymi solówkami ("Too Many Years", "Libretto Horror", "Harmony", "Matches", "Chalk And Coal"). Nie brakuje tu również opartych o klawiszowo-wokalną subtelność twórców... piosenek, które mogłyby z Marjany i Gleba uczynić artystów z chęcią słuchanych znaczniej szerzej, niż w środowisku fanów rocka progresywnego ("Clear Clearer"). Lekkość duetu jest ujmująca, choć zarówno w głosie Semkiny, jak i w klawiszach Kolyadina czają się różne demony. Może jeszcze nienazwane, może nie posiadające ostatecznego kształtu, ale bez wątpienia świadczące o olbrzymich możliwościach iamthemorning. Tajemnicza kołysanka "Belighted" dobrze te możliwości odzwierciedla.

Łatwo również o wrażenie, że duet z Petersburga nie stroni od rozmaitych inspiracji, choć ich poszukiwania wiodą nawet do symfonicznej i rockowej Finlandii, jak w chórze do utworu "Sleeping Pills", który mógłby być ozdobą ostatnich nagrań Nightwish, ewentualnie solowych materiałów Tuomasa Holopainena. Zestawienie Nightwish z muzyką iamthemorning wydaje się absurdalne, ale wszelkiego rodzaju podniosłe chóry na krążku temu skojarzeniu dodają prawdy, co może świadczyć albo o szerokich horyzontach duetu, albo o jeszcze nie w pełni ukształtowanym stylu. Można bowiem nieco pomarudzić, że czasem chciałoby się więcej od iamthemorning. Niektóre pomysły sprawiają bowiem wrażenie niedokończonych, jak choćby "urwane" finały utworów "Too Many Years" i tytułowego "Lighthouse". Tak oto zadziwiająco w zestawieniu z oszczędną formą dzieła prezentuje się liczna grupa jego twórców. Trudno stwierdzić, że ich potencjał nie został wykorzystany, ponieważ można sądzić, że koncepcja krążka zakładała nagranie albumu żywego, osadzonego głównie w wokalach i klawiszach, ale niepozbawionego minimalistycznych zanurzeń. W każdym razie niektórzy z zaproszonych gości mogliby śmiało rozwinąć wybrane utwory, choćby te sprawiające wrażenie niedokończonych.

Jednak bez wątpienia iamthemorning to muzyka, przy której warto się zatrzymać. Rosyjski duet dysponuje wielkimi możliwościami do tworzenia wspaniałych nagrań. Może ich trzeci album do owej, trudnej do zdefiniowania majestatycznej wielkości jeszcze nie aspiruje, ale stanowi najlepszą z możliwych okazję do zapoznania się z bardzo emocjonalnym podejściem do muzyki. To magnetyczny, refleksyjny i czarujący materiał. Latarnia dla wszystkich muzycznych żeglarzy strudzonych wyniosłymi formami, dużą ilością instrumentów i dopracowanymi w każdym detalu produkcjami. "Lighthouse" to przede wszystkim naturalność brzmienia, ekspozycja talentów pasującego do siebie duetu, a także zestaw czarujących dźwięków i pięknych akcentów. Nie mam zarazem wątpliwości, że czas iamthemorning dopiero nadchodzi.

Konrad Sebastian Morawski

Nie ulega wątpliwości, że rosyjski duet Iamthemorning to zjawisko wyjątkowe w muzyce progresywnej i oryginalne w wystarczającym stopniu, by móc nazwać je po prostu diamentem. Podobnego powiewu świeżości naprawdę dawno nie słyszałem. Ala tak przynajmniej było dotychczas – na albumach „~” oraz „Belighted” zespół definiował dopiero swój własny, niepowtarzalny styl. W przypadku najnowszego albumu „Lighthouse” grupa już niczego nie definiuje, teraz mamy do czynienia wyłącznie z poprawianiem tego, co jeszcze było niedoskonałe. I o dziwo – do doskonałości w tym wypadku już naprawdę niedaleko!

Tym co mnie wyjątkowo urzekło w muzyce Marjany i Gleba to pewnego rodzaju minimalizm, który okazał się być wciąż jeszcze niezgłębionym. Zdawałoby się, że z fortepianu i wokalu niewiele można ukręcić… ale okazało się, że nie ma w tym ani źdźbła prawdy! Co więcej do tego wystarczy dorzucić nieco perkusji czy smyczków, wszystko dobrze zaaranżować i mamy doskonałe prog rockowe kompozycje. W przypadku „Lighthouse” zespół postanowił zdecydowanie poszerzyć swoje instrumentarium. Poza głównymi aktorami mamy więc i perkusję (ponownie Gavin Harrison), gitarę basową (Colin Edwin), gitary (Vlad Avy), różnego rodzaju przeszkadzajki czy nawet harfę. Znalazło się i miejsce dla fletów czy instrumentów dętych – ot cała orkiestra nam się tutaj zebrała. Chór też się pojawia!

Mimo tego dość śmiałego nagromadzenia sporego instrumentarium, muzyka Iamthemorning wciąż pozostaje dość skromna. Bogactwo mamy tutaj w różnorodności, która nijak nie wypacza spójności albumu. „Latarnia” rozpoczyna się przyjemną i kojącą miniaturką, w której Marjana Semkina przy skromnym akompaniamencie wyśpiewuje kilka wersów. Melodia ta działa raczej kojąco, jednak koniec utworu wprowadza w słuchaczu pewien niepokój. Klimatycznie zaczyna się robić już w „Too many years”, w którym zespół już częściowo wykłada karty na stół. Rytmiczne melodie na klawiszach stanowią akompaniament dla wokalu, a wybrzmiewające w oddali smyczki dodają całości przestrzeni. Do całości dołącza arytmiczna, bardzo „porkowa” perkusja Harrisona.

W dalszej części albumu natrafimy na niejeden bardzo udany utwór, choćby zaśpiewany w duecie z Mariuszem Dudą (Riverside, Lunatic Soul) tytułowy „Lighthouse”. Końcówka tej kompozycji do złudzenia przypomina niektóre numery Lunatic Soul i to nie tylko wokalem Dudy, ale także brzmieniem. „Harmony” zdaje się być z kolei ukłonem w kierunku niektórych solowych dokonań Stevena Wilsona, choć tutaj podobieństwa zakamuflowane zostały charakterystyczną dla Iamthemorning orkiestralną aranżacją. Najbliższy pierwszym dwóm płytom zespołu jest natomiast utwór „Matches”, który z powodzeniem mógłby znaleźć się także na „~” lub „Belighted”.

Na mnie największe wrażenie zdecydowanie robi singlowy „Chalk & Coal”. Psychodeliczny klimat tego utworu przywołuje w tyle głowy najlepsze dokonania Porcupine Tree, a świetny ambientowy nastrój tylko dodaje całości charakteru. No i te szepty w oddali, cudo! Pod koniec albumu mamy jeszcze drugą część „I Came Before The Water Pt II” (możecie mnie wyśmiać, ale to momentami brzmi jak… Within Temptation, bez złośliwości oczywiście!) oraz instrumentalnie-wokalne, choć bez słów, podsumowanie całości w „Post Scriptum”.

Starałem się napisać tę recenzję tak, by nie zdradzić za dużo, a jednocześnie dostatecznie zachęcić do spróbowania przygody jaką gwarantuje ten album. Baśniowy i niepowtarzalny klimat Iamthemorning osiągnął apogeum i dla mnie jest to po prostu najlepsze dzieło zespołu od początków jego istnienia. Czy uda im się nagrać coś lepszego? Czas pokaże, ale dobrym omenem niech będzie choćby fakt, że na „Lighthouse” duet udowodnił brak strachu przed eksperymentowaniem i pokazał również, że doskonale mu takie eksperymenty wychodzą. Oby tak dalej, trzymam kciuki za Marjanę i Gleba, a dla ich najnowszego dzieła szykuję już jakieś wysokie miejsce w rankingu najlepszych tegorocznych albumów.

pandino


1. I Came Before the Water (Pt.I) (1:41)
2. Too Many Years (5:09)
3. Clear Clearer (4:35)
4. Sleeping Pills (3:43)
5. Libretto Horror (2:13)
6. Lighthouse (6:13)
7. Harmony (5:18)
8. Matches (4:18)
9. Belighted (3:26)
10. Chalk And Coal (4:56)
11. I Came Before the Water (Pt.II) (2:56)
12. Post Scriptum (2:43)

Marjana Semkina - lead & backing vocals, composer & co-producer
Gleb Kolyadin - grand piano, keyboards, composer & co-producer

With:
Mariusz Duda - vocals
Vlad Avy - guitars
Evan Carson - bodhrán, percussion
Andres Izmailov - harp
Tatiana Rezetdinova - flute
Roman Erofeev - clarinet
Sergey Korolkov - trumpet
Oksana Stepanova - bombarde
Colin Edwin - bass
Gavin Harrison - drums
'Perezvony' Choir:
Stanislava Sorokina, Svetlana Utkina, Yury Volkov, Maria Cherepanova, Elizaveta Levina, Anastasia Andriyanenko, Daria Severinova, Alina Vahrina, Anastasia Kavalerova, Nikol Zgeib, Anna Sokolova, Anastasia Malova, Sofia Liberman, Margarita Raspopova, Martin Sadomirsky, Svetlana Philippova, Serafima Chervotkina - chorus vocals

Larisa Yarutskaya - choir conductor


https://www.youtube.com/watch?v=zDM489fbS6c
Hasta la vista, baby!