Autor Wątek: Function  (Przeczytany 1197 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Techminator

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 723
    • Zobacz profil
Function
« dnia: Sierpień 21, 2022, 15:10:26 »
Function

Wedle wierzeń i mitologii wielu kultur, istnieje cudowne drzewo, od którego zaczęło się życie na Ziemi. W tym roku koincydentalnie było mi dane poznać dwa "dzieła sztuki" eksploatujące ten niezgłębiony topos. Darren Aronofsky w swoim trzecim oficjalnym filmie zatytułowanym The Fountain podjął się odważnej próby wniknięcia w sprawy, które ciężko ująć słownie czy wizualnie, ale ryzyko i determinacja w szczerym dążeniu ku rozwiązaniu tajemnicy opłaciły się, bo powstał   jakkolwiek zahaczający o kicz   to w sumie przejmujący obraz walki z nieuchronnością finału wpisanego w egzystencję człowieka. Natomiast wiele miesięcy przed premierą Źródła, w śnieżnych dniach lutego australijski projekt Function otarł się wprost o tę samą problematykę ponad siedemdziesięciominutową płytą The Secret Miracle Fountain. Ledwie prześlizgnąłem się po powierzchni rzeczonego zagadnienia, więc nie wiem czy zespół wyczerpał je tekstowo. Aczkolwiek fraza "Garden of Eden" pada w "Sinai (Freedom Doesn't Care What I Do)" (i tam zresztą wystarczy nadstawić ucha konkretniej, a się wydobędzie więcej dowodów na potwierdzenie mojej interpretacji). Wątpliwości nie pozostawiają zaś okładka (kto widział film...) oraz warstwa dźwiękowa.

W znacznej części jest to instrumentalna odyseja. Można ją porównać do podwodnej żeglugi, gdzie co jakiś czas napotykamy na bardziej zwarte formy   piosenki. Znamienne, że w roku który obrodził wyśmienitym ambientem, "Prayer In Tonal Forest" czy "New Music For Bowed Animals" nie ustępują pasażom Heckera, Whitmana czy Hatakeyamy. "City River Rock" to polifoniczna poezja wyższych lotów, przy której muszę skapitulować w kwestii jakichhkolwiek analiz, bo przecież nie chodzi o to na co jest ta impresja zaaranżowana i że wewnątrz sennego alt-country/rootsowania nigdy nie spotkałem programowanych bitów&blipów. Chodzi o kompozycyjną magię, organiczne przeplatanie się temacików. Inna rzecz że właśnie takie objawienia przypominają mi dlaczego nie doznaję przy większości dorobku grup w rodzaju Califone, Silver Jews, Crooked Fingers etc. Z kolei "Shards", "Hanalei (Alone With The Real Magic Dragon)" i "Thunder's Freshwater Tears" usprawiedliwiają moje uprzedzenie do prężnej niedawno fali obrzędowej, post-animalocollective'owej. Na porządku dziennym wkradają się muzyczne nawiązania do egzotycznych i orientalnych tradycji, co ma sens w świetle całościowego konceptu, ale nigdy nie jest użyte nachalnie czy tanio.

Tak toczy się ta pływająca narracja spajana halucynogennymi interludiami i przerywnikami, lecz kiedy już wplatane są konwencjonalne songi, otrzymujemy perełki. "Sinai" i "Beloved, Lost To Begin With" operują pokrewnymi, introwertycznymi i medytacyjnymi emocjami, do Microphones w swoich stricte balladowych, szlochających przejawach. Zaadaptowany do teraźniejszych standardów produkcyjnych wczesny Neil Young nawiedza w "The Red Hook Overview" (gdzie pojawia się skrawek linijki będącej tytułem jednej z tysiąca płyt No-Neck Blues Band, ale to chyba takie powiedzenie po angielsku, a padają też: nazwisko pewnego znanego psychoanalityka oraz tytuł mojego albumu wszechczasów). Z taplającej wody wyłania się "Unshaken (Positively Implacable)", nie tylko stylistycznie, ale i artystycznie przynależący do ciepłego, epickiego, ozdobnego popu You Forgot It In People (fortepian, chórki, osamotnione dęciaki, powrót do kolektywnych, stonowanych jamów). Opisowi wymykają się: niespodziewane wybuchy niezal-rockawych (Sonic Youth nagrane w oprawie Elephant 6?) riffów w "The Wind Itself" a także "Electric Outcome"   dawka czterominutowego, niewysłowionego piękna ze zbliżonych rejonów brzmieniowych co powyżej (może z odrobiną Summer Hymns w domieszce), wykonana z towarzystwem kontrabasu.

Function to właściwie ensemble głównego songwritera Matta Nicholsona, działający chyba na zasadzie wieloosobowych indie-kolektywów Circulatory System, Of Montreal czy wspomnianych Microphones i BSS (u tych ostatnich akurat dwóch liderów). Od razu uruchamia się tu znana doskonale otoczka, którą potwierdzają biografia (rejestrowanie niezliczonych taśm domowych przed kontraktem   The Secret Miracle Fountain jest ich drugim "oficjalnym" albumem) i zdjęcia ("dobro" w obliczu) formacji. Nie tylko taki schemat, ale i estetyka ocierająca się w sporym procencie o rozlazły folk, beztreściowy slo-core i zawodzące lamenty wokalne zwykle mnie mierżą i żenują. Utwory się ciągną i nie chcą się skończyć, każdy motyw rozprowadzony do skraju cierpliwości... Ale Function rozwiewają pozory, przełamują stereotypy, ponieważ to niby-smęcenie jest generalnie na maksa wyrafinowane, a majaczeniu pomaga zakamuflowana ślicznie kompetencja kompozytorska. Nikt w tym roku nie potrafił stworzyć tak wzruszającej muzyki jak oni, choć ich cele są biegunowo odmienne od deklasacji konkurencji   Matt i jego przyjaciele pragną jedynie podzielić się strachem przed końcem, oddać niepokój nad najważniejszymi sprawami i odnaleźć w tym wszystkim nadzieję, która i tak z góry skazana jest na porażkę.

The Secret Miracle Fountain wymaga specyficznego podejścia. Nie słucha się takich krążków często, jeśli tylko z powodu higieny psychicznej (łatwo o przygnębienie). Nie są to kawałki które można puścić komuś na wieży lub w samochodzie z podjaranym okrzykiem "hej, patrz jak wymiatają!". Występuje tu jednak nieuchwytny i niewytłumaczalny przekaz podprogowy. Zaciera się granica między nudą, a wstrząsającym dotknięciem jakiegoś sedna, które boję się zdefiniować. "Coś się rodzi". Może o wyjątkowości longplaya zadecydował niecodzienny proces jego powstawania (ponad trzy lata w różnych miejscach, w tym   Egipcie, Japonii, Wenecji; ponad trzydziestu gości na sesjach)  Pojęcia nie mam, ale ostatecznie   dość unikatowy przypadek, zwłaszcza jak na obecne czasy w muzyce.

Borys Dejnarowicz

Recorded over the course of several years in 10 countries with contributions from more than 30 people, the third album from this Australian act is a pleasant mess.

This third album by Australia's Function is an unholy mess. Sound quality varies widely, like the album was patched together from a bag full of tapes made on wildly variable gear. Which is likely, given that the music was recorded over the course of several years in 10 countries with contributions from more than 30 people. The list of instruments used stretches into the dozens; performed bits are pasted together with field recordings and wholesale appropriation of records from other artists. And to top it off, the CD is long as hell-- well over 70 minutes-- and it feels even longer. In short, focus and restraint are nonexistent. So why does this porous blob of a record sound so good? Why does it fail in such a beautiful way?

Function's Matt Nicholson is, curiously enough, a relatively conventional indie rock songwriter. Opener "Beloved, Lost to Begin With", with lyrics adapted from a Rilke poem, has familiar neo-shoegazer features-- male/female harmonizing by Nicholson and Felicity Mangan and a glacial tempo-- but other elements bubble up to indicate Function are on their own trip. There's a crackling campfire throughout the song (sure enough, the neighbors are credited in the booklet with "fire/chatter"), and when the drums arrive they're absurdly huge, as if thundering down a mountain. A slow, pretty indie rock song is thus bent though production tweaks into something strange-- a pattern repeated throughout the album.

Other proper songs are spread evenly over the course of the record; Nicholson sings some, elsewhere he recruits others to help him. They range from solid and workmanlike to quite good, but it's not the songs that make this record. Rather, it's the way they fit with all the weirdness swirling around them, how they gradually emerge from behind the thick production fog. While Nicholson is a decent, and sometimes very good, songwriter, one gets the sense that in his heart of hearts he's really just a freak for sound. The kind of guy who obsesses over the timbre of amplifier hum, fated to walk the earth with a MiniDisc recorder in his pocket.

Plenty of bands alternate songs with instrumental interludes, of course, but I don't know of many willing to go to such extremes. After the second track, "The Red Hook Miracle Fountain", another bit of tuneful slowcore with falsetto vocals by Nicholson, the record descends to a microscopic level on "Prayer in a Tonal Forest", with clicks of static and fragments of guitar notes that linger on the threshold of audibility. And this for more than four minutes. The abrupt drop in volume and subtlety of this moment is courageous, coming as it does so early in the record, where some will be compelled to switch it off. It strikes me as a lovely track worthy of inclusion on a Kompakt Pop Ambient compilation, certainly not something you'd expect to follow the previous two songs.

The instrumentals are highly variable but generally favor heavily textured drone. "Shards" and "Mad Light Obviating Things", with their processed guitar feedback mixed with flutes and harp, suggest that Nicholson has spent many hours with his head lodged somewhere between Fripp and Eno; the longer "New Music for Bowed Animals" is closer to the Experimental Audio Research's wispy and cosmic VCS3 synthesizer trips. "The Broken Shaman" is an unlikely sample collage, combining trombone from a Stuart Dempster record with voice from a Lakshmi Shankar record (all samples cleared!) and then mixing the results with live percussion.

Occasionally, the soundscapes and tunes come together nicely into one track. "Alone With the Real Magic Dragon (Hanalei)" stretches the ethereality of dream pop into an eight-minute blissout, as strings, wordless vocals, and guitar bleed together in swatches of psychedelic color. The recording quality on this one is no great shakes, unfortunately; according the booklet the track was recorded in Hawaii, Melbourne, Belgium, and England, so there you have it.

The Secret Miracle Fountain is very far from a perfect record; still, despite its length and meandering nature, it's rarely dull. Even during the patches that don't quite work, the momentum engendered by the ambition carries the day. Disciplined adherence to a fixed set of goals may be the most prudent path to success, but with this record, Function argue convincingly that sometimes you have to leave the planning behind and go on instinct.

Mark Richardson

Beloved, Lost To Begin With 3:52
The Red Hook Overview 7:46
Prayer In Tonal Fores 4:20
Unshaken (Positively Implacable) 7:57
The Wind Itself 4:00
Shards 2:55
Mad Light Obviating Things, Pt. 1 1:01
Hanalei (Alone With The Real Magic Dragon) 7:45
Tiger Cub Samurai 2:26
City River Rock 3:19
New Music For Bowed Animals 8:15
Electric Outcome 4:00
The Broken Shaman 3:29
Sinai (Freedom Doesn't Care What I Do) 5:28
Mad Light Obviating Things, Pt. 2 2:00
Thunder's Freshwater Tears 4:21

Musician - Aaron Nakagawa, Bronwyn Robertson, Chris Smith, Clare Tuckley, Ed Nicholson, Enrico Glerean, Felicity Mangan, Gabriel Lewis, Ian Wadley, Greg 'J' Walker, Jeff Atmajian, John Wubbenhorst, Laura-Sue Clisby, Matt Nicholson, Milo Mylecharane, Pascal Barbare, Pat Ridgewell, Patrick Lidell, Pete Nicholson, Rebekah Plueckhan, Robert Dick, Ruth Schoenheimer, Ryan Teague, Sarah Daly, Stephanie Watson, Stuart Dempster, Subash Chandran, Tom Van Acker

https://www.youtube.com/watch?v=IV2bq6oVC-k
Hasta la vista, baby!