4 maja 2015 roku zmarł w wieku 74 lat perkusista legendarnych zespołów Blackout i Breakout.
Gdy na początku maja dotarła do mnie wiadomość o śmierci Józefa Hajdasza, zacząłem zachodzić w głowę jak to mogło się stać, że miał... 74 lata. W świadomości wielu zapisał się przecież na zawsze jako modnie ubrany młodzieniec z bujną czupryną, który z niezwykłą mocą bębnił na pierwszych płytach Breakout.
To był jeden z pierwszych polskich perkusistów, których bez wahania można ochrzcić mianem perkusisty rockowego. Ba, wręcz archetypowym perkusistą rockowym, który doskonale czuł się w zespole zrywającym z ugrzecznionym, polskim big-beatem (który poznali przecież od podszewki w czasach rzeszowskiej formacji Blackout). Nietrudno w ówczesnej grze Hajdasza odnaleźć fascynacje takimi artystami jak Ginger Baker – on jako jeden z pierwszych pokazał, że u nas też tak można... I trudno sobie wyobrazić największe przeboje Breakout z ich debiutanckiego albumu „Na drugim brzegu tęczy” bez tego charakterystycznego beatu Hajdasza.
Po okresie psychodelicznych fascynacji z dwóch pierwszych płyt Tadeusz Nalepa zwrócił się w kierunku blues-rocka. Również w tą stylistykę Hajdasz wpasował się idealnie. Słuchając ponadczasowego, tytułowego utworu z albumu „Karate” grupy Breakout, zawsze czekałem na te momenty, gdy na krótszą lub dłuższą chwilę na placu boju pozostaje sam Hajdasz. Nie był grającym z prędkością światła wirtuozem, ale miał coś, o co dzisiaj niestety coraz trudniej – niepowtarzalny feeling.
Po odejściu z Breakout w 1972 roku Józef Hajdasz pojawił się w grupie En Face Jerzego Grunwalda. Byłemu muzykowi No To Co akompaniował razem z basistą Krystianem Wilczkiem i młodym multiinstrumentalistą Irkiem Dudkiem. Jedynym śladem tej współpracy jest nagrana w Związku Radzieckim, trudno osiągalna winylowa czwórka „Jerzy Grunwald. Polsza”. W połowie 1974 roku Hajdasz zasilił szczecińską formację Bez Atu, z którą wyemigrował w 1981 roku do USA. Został po drugiej stronie kuli ziemskiej na wiele lat, ale w końcu zdecydował się na powrót do Polski.
I znowu usiadł za perkusją, zasilając (choć tylko w roli gościa) formację OldBreakout, w której spotkali się byli muzycy Blackout i Breakout z różnych okresów działalności zespołu Tadeusza Nalepy – m.in. Zbigniew Wypych, Tadeusz Trzciński, Winicjusz Chróst i Krzysztof Dłutowski. Muzycy zagrali już szereg koncertów i przygotowali album „Za głosem bluesa idź”, na którym wystąpił także i Józef Hajdasz. Z OldBreakoutami pokazał się jeszcze w grudniu ubiegłego roku w Warszawie.
Niestety, więcej koncertów i nagrań nie będzie. Józef Hajdasz zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 4 maja. Zostawił wiele pięknych dźwięków i wspomnień. A także godnego kontynuatora rodzinnych tradycji – jego syn, Artur, od wielu lat jest jednym z czołowych perkusistów polskiego rocka.