Autor Wątek: JOY DIVISION - UNKNOWN PLEASURES (1979/2007) [COLLECTOR'S EDITION]  (Przeczytany 30 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Techminator

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 879
    • Zobacz profil
JOY DIVISION - UNKNOWN PLEASURES (1979/2007) [COLLECTOR'S EDITION]

Jeden z najsłynniejszych post-punkowych i nowofalowych zespołów, będący zarazem całkiem reprezentatywnym dla tej mniej eksperymentalnej odmiany tych nurtów. Pomysł na założenie zespołu pojawił się zresztą podczas występu Sex Pistols, w którym uczestniczyli Bernard Sumner i Peter Hook - późniejsi gitarzysta i basista Joy Division. Koncert przekonał ich, ze nie trzeba wielkich umiejętności, by grać w zespole i podbijać tłumy. Wkrótce jednak dołączył do nich wokalista Ian Curtis, który miał nieco ambitniejsze inspiracje - The Velvet Underground, The Doors, Davida Bowiego, a nawet krautrockowe Neu! i Kraftwerk. Skierował on zespół w mniej punkowe rejony. Po wypróbowaniu kilku perkusistów, stanowisko to ostatecznie objął Stephen Morris. W kwietniu 1979 roku zespół wszedł do studia, by w ciągu niespełna tygodnia zarejestrować materiał na swój debiutancki album, "Unknown Pleasures".

Zespół zaprezentował tutaj całkiem oryginalny, rozpoznawalny styl. Spora w tym zasługa producenta Martina Hannetta, który wymógł na muzykach staranniejsze wykonanie (oni sami chcieli zagrać jak na koncertach, bardziej punkowo). Najbardziej charakterystycznym elementem Joy Division jest wokal. W głosie i sposobie śpiewania Curtisa słychać trochę Bowiego, trochę Jima Morrisona, ale nie sposób pomylić go z nimi czy kimkolwiek innym. Jego głos jest zarazem pełen pasji, jak i zimny, wyobcowany. Towarzyszy mu odpowiednia muzyka oparta na wyrazistych, motorycznych partiach basu (będących głównym nośnikiem melodii), perkusji tak prostej, że mogłaby być grana przez automat (choć zdecydowanie brakuje jej precyzji automatu), oraz nieco wycofanych, prostych partiach gitary i klawiszy, które jednak pomagają stworzyć bardzo zimną, depresyjną, gotycką atmosferę. Właśnie ten nastrój jest główną zaletą albumu. Utwory w rodzaju "Days of the Lords", "Candidate", "I Remember Nothing", a zwłaszcza "New Dawn Fades" to prawdziwe mistrzostwo w kreowaniu posępnego, a zarazem hipnotycznego nastroju. Nie można zapomnieć o świetnym "Shadowplay", w którym większa żywiołowość nie sprawia, że utwór brzmi mniej chłodno i złowieszczo. Z kolei w "Insight" rytm i elektroniczne dodatki potwierdzają inspirację wspomnianymi wyżej przedstawicielami krautrocka. W kontekście całości mogą dziwić natomiast nieco pogodniejsze, najbardziej punkowe "Disorder" i "Interzone". O ile ten pierwszy jest bardzo udanym kawałkiem, dzięki czemu można traktować go jako przyjemne urozmaicenie, tak drugi wyraźnie odstaje poziomem od innych kompozycji.

Pomimo dzielnej promocji zespołu przez Johna Peela, album "Unknown Pleasures" nie sprzedawał się tak dobrze, jak się spodziewano. Do brytyjskiego notowania wszedł dopiero po samobójczej śmierci Iana Curtisa w następnym roku, nawet wtedy dochodząc zaledwie do 71. miejsca. Z czasem zyskał jednak status jednego z najbardziej kultowych i najpopularniejszych albumów w historii fonografii. Całkiem zasłużenie. Instrumentaliści nie byli żadnymi wirtuozami, ich partie słuchane osobno często są nijakie, ale złożone razem brzmią naprawdę efektownie, a wszelkie braki techniczne zespół nadrabia chociażby rozpoznawalnością, dużym zmysłem melodycznym, umiejętnością kreowania wciągającego klimatu i tworzeniem dość zróżnicowanych, jak na taką stylistykę, kompozycji.

Paweł Pałasz

Joy Division właściwie mógłby trafić do zestawienia w jednym z felietonów na naszym portalu. Chodzi mianowicie o kapele, które dopadł syndrom jednego przeboju. Kwartet z angielskiego Salford radiowcy z uporem godnym lepszej sprawy starają się sprowadzić do roli twórców przebojowego „Love Will Tear Us Apart”. Dobra, sam poznałem kiedyś grupę właśnie od tego kawałka, ale ileż można…

Joy Division: ledwie cztery lata działalności, dwie płyty, parę singli… Wystarczyło by zająć honorowe miejsce w kanonie współczesnego rocka. Parafrazując słynne zdanie z wystąpienia premiera Churchilla: „Nigdy w historii rocka tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu, w dodatku nie umiejącym grać”. Bo nagrywając debiutancki „Unknown Pleasures” Peter Hook, Bernard Sumner i Stephen Morris byli totalnymi instrumentalnymi żółtodziobami. Mieli jednak w zanadrzu jeden poważny atut: charyzmatycznego wokalistę i autora tekstów Iana Curtisa. Hook chwycił za bas, Sumner próbował coś zdziałać z gitarą, Morris zasiadł za perkusją. Chłopaki mieli szczęście, że akurat w Anglii wybuchła punkowa rewolta i aby osiągnąć sukces nie trzeba już było grać kilometrowych pasaży a la Rick Wakeman i Keith Emerson. Wystarczyły pasja, chęci do grania i pomysł na siebie.

Na „Unknown Pleasures” słychać aż nadto, że nie stworzyli jej wirtuozi. Prostota niemal bije z każdego kawałka. Wyrazisty bas, charakterystyczna perkusja, „rozmyte” partie gitary. No i ten Głos. Głęboki, mroczny, niepokojący… Pełen bólu i cierpienia.
Zimna fala? Punk? Gotyk? Wszystkiego po trochu, ale czy naprawdę warto zawracać sobie głowę szyldami i etykietkami? Joy Division na pewno byli bardziej gotyccy niż zastępy późniejszych „Gotów” stawiających na groźne makijaże, drogie stroje i obowiązkowe „grobowe” partie wokalne.

Ten album zainspirował wiele kapel z lat osiemdziesiątych, także w ówczesnej siermiężnej Polsce. Zresztą do klimatu stanu wojennego pasował idealnie… Inspiruje nadal, nie zestarzał się ani trochę. Jest niczym klasyczny film z najwyższej półki, do którego chętnie wracamy nawet jeżeli wokół szaleje 3D i Dolby Surround.

Hook, Sumner i Morris zachowali się fair po tragicznej śmierci Curtisa i dali sobie spokój z Joy Division, powołując do życia New Order. Z czasem zaczęli jednak sięgać na koncertach po dawne kawałki, a ostatnio Peter Hook poszedł na całość i zabrał się za wykonywanie na żywo całego „Unknown Pleasures” plus paru wczesnych singli z własną kapelą, bodaj z synem w składzie. Zdaje się, że „family business” okazał się sukcesem, zwłaszcza polscy fani rocka lubujący się w rockowej nekrofilii wykupili na ów event całą pulę biletów, więc trzeba było go przenieść do większego stołecznego klubu, co by jeszcze więcej zarobić. Ale to już temat na inny tekst...

Na razie puszczam po raz kolejny „Candidate”, „Insight” i „New Dawn Fades”...

Robert Dłucik

..::TRACK-LIST::..

CD 1 - Unknown Pleasures:
1. Disorder 3:33
2. Day Of The Lords 4:50
3. Candidate 3:05
4. Insight 4:29
5. New Dawn Fades 4:49
6. She's Lost Control 3:57
7. Shadowplay 3:56
8. Wilderness 2:39
9. Interzone 2:16
10. I Remember Nothing 5:53


CD 2 - The Factory, Manchester Live 13 July 1979:
1. Dead Souls 4:25
2. The Only Mistake 4:12
3. Insight 3:52
4. Candidate 2:08
5. Wilderness 2:32
6. She's Lost Control 3:47
7. Shadowplay 3:35
8. Disorder 3:29
9. Interzone 2:05
10. Atrocity Exhibition 6:14
11. Novelty 4:29
12. Transmission 3:50

https://www.youtube.com/watch?v=oo7lt0lLOvg
Hasta la vista, baby!